Przedstawiciele Google oraz Apple niemalże jednocześnie poinformowali, że kontraktorzy otrzymali zakaz odsłuchiwania rozmów użytkowników rejestrowanych przez asystentów głosowych. Obie firmy podawały wcześniej, że ok. 1% (w przypadku Apple) lub 0.2% (Google) rejestrowanych próbek głosu jest odsłuchiwana przez osoby pracujące na ich zlecenie, celem poprawy jakości pracy aplikacji.
Google swój krok podjęło w związku z raportem przygotowanym przez belgijski serwis VRT News. Jego przedstawiciele weszli w posiadanie 1000 próbek głosu, które przekazał im jeden ze specjalistów językowych pracujących dla giganta. To właśnie ten wyciek rozpoczął globalną debatę na temat prywatności osób korzystających z asystentów głosowych. Firma z Mountain View zawiesiła swój program na 3 miesiące, podaje Associated Press. Sprawie przyglądają się organy Unii Europejskiej.
Ruch ze strony Apple nastąpił w obliczu doniesień dziennikarzy The Guardian. W raporcie wskazywano, że Siri aktywowana jest nie tylko przez komendę „Hey Siri”, ale czasem przez zupełnie losowe dźwięki – jak na przykład… odgłos rozsuwanego rozporka. Tym samym rejestrowane były nie tylko rozmowy z asystentem, ale także wiele konwersacji, które powinny pozostać w sferze prywatnej. Tutaj sprawa dla producenta była o tyle fatalna, że naruszeniom prywatności towarzyszyła precyzyjna lokalizacja nagrań i szczegółowe dane aplikacji ułatwiające identyfikację uczestniczącego w nich użytkownika urządzenia. Decyzja jest bezterminowa.
Obie firmy zapowiedziały poprawę jakości pracy asystentów głosowych m.in. poprzez udoskonalenie algorytmów odpowiedzialnych za nasłuch komend aktywujących. Zarówno Google, jak i Apple w dalszym ciągu będą zapisywały próbki głosu na swoich serwerach. Jedynym sposobem na zachowanie pełnej prywatności jest rezygnacja z korzystania z tego typu narzędzi.