Informacja o WannaCry po raz pierwszy pojawiła się na pierwszych stronach gazet w maju zeszłego roku, kiedy to podano, że wirus został wypuszczony przez północnokoreańskich hakerów, by siać spustoszenie wszędzie tam, gdzie szkodliwe oprogramowanie mogło znaleźć wrażliwe systemy – zwykle nieaktualne instalacje systemu Windows. Podczas awarii NSA i wycieku danych, oprogramowanie rozprzestrzeniło się globalnie w ciągu kilku godzin, infekując niezliczone organizacje – w tym szpitale, zakłady użyteczności publicznej, firmy transportowe i inne.
Zanim działanie szkodliwego oprogramowania zostało ostatecznie stłumione, szkody osiągnęły miliardy dolarów. Ofiary oceniły stopień zniszczenia, wliczając szkody na reputacji i utraconych interesów. Niestety, ponad rok po tym, jak WannaCry została uznana za zamkniętą, infekcja w TSMC – jednym z największych dostawców chipów Apple – ponownie się odrodziła.
TSMC ogłosiło w ostatnim czasie, że epidemia wirusów miała miejsce podczas instalacji oprogramowania dla nowego narzędzia. Epidemia, później zidentyfikowana jako WannaCry ransomware, zmusiła TSMC do zamknięcia ważnych zakładów – producentów chipów w Tainan, Hsinchu i Taichung, będących domem dla zakładów produkujących półprzewodniki Apple.
Źródła w TSMC stwierdziły, że wariant WannaCry, rozprzestrzeniający się po całej infrastrukturze, nie wymaga okupu. I choć wielu spekulowało, że zawieszenie operacji TSMC opóźni wysyłkę iPhone’a w tym roku, analitycy twierdzą, że wpływ na funkcjonowanie Apple będzie minimalny.
Choć wydawałoby się, że po tak wielkiej aferze wszystkie instytucje wiedzą już, jak działa WannaCry, to wygląda na to, że nie wszyscy potraktowali zagrożenie poważnie. A szkoda, bo to kolejna sytuacja pokazująca, że wcale nie trzeba wyrafinowanych metod, by sparaliżować pracę ważnych firm i instytucji.
źródło: Bitdefender