Don’t Nod to studio, które ma ciepłe miejsce w moim sercu – głównie za sprawą Life is Strange. Ta epizodyczna przygodówka zachwyciła mnie bowiem swoją fabułą, konstrukcją i oprawą muzyczną. Miała jednak swoją premierę tak dawno temu, że kompletnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po najnowszej produkcji Don’t Nod – Banishers: Ghosts of New Eden. Tymczasem produkcja ta okazała się pozytywnym zaskoczeniem (choć nie bez wad). Oto dlaczego!
Pogromcy potwo… Przepraszam, duchów
Trzeba przyznać, że Banishers: Ghosts of New Eden to gra, o której w ostatnich miesiącach nie było w sieci głośno. Wielu z Was może zatem nie wiedzieć, co to za produkcja i o co w niej w ogóle chodzi. Dlatego śpieszę z wyjaśnieniami.
W skrócie, w Banishers: Ghosts of New Eden przenosimy się do roku 1695 roku, do miasteczka New Eden. Osadnicy z tego miasteczka zmagają się z uciążliwą klątwą, która pozbawiła życia już wielu mieszkańców i sprawiła, że okolicy panuje wieczna zima. W grze wcielamy się w parę tytułowych pogromców duchów – Anteę Duarte oraz Reda mac Raitha, którzy postawili sobie za cel zdjęcie tej klątwy. Sprawy komplikują się jednak, gdy jedno z nich niespodziewanie ginie, stając tym, z tym dotychczas walczyło.
W ramach rozgrywki w Banishers: Ghosts of New Eden walczymy z duchami, rozwiązujemy problemy napotykanych mieszkańców, podejmujemy znaczące decyzje oraz odkrywamy sekrety zlokalizowanej w Ameryce Północnej osady i jej okolic, próbując w końcu dojść do sedna jej problemów. Nie wiem jak Wam, ale mnie to wszystko, w parze z ponurą atmosferą gry, kojarzy się z Wiedźminem, tylko że tutaj nie rozprawiamy się z potworami, a wspomnianymi już duchami.
Gra, która początkowo może odstraszać nudą, ale szybko się rozkręca
Muszę przyznać, że wstęp do Banishers: Ghosts of New Eden był dla mnie dość nużący – postaci wydawały się nieciekawe, dialogi przydługawe, a mechaniki walki i sterowania nieintuicyjne. Na szczęście, o ile początek rozgrywki był pod wieloma względami kiepski, tak większość jej elementów szybko zaczęła robić lepsze wrażenie. Większość, bo już teraz zaznaczę, że schemat sterowania w tej grze jest kompletnie do bani. Najpierw miałam wrażenie, że zaprojektował je ktoś, kto nigdy nie grał na klawiaturze i myszy, ale gdy przerzuciłam się na granie kontrolerem doszłam do wniosku, że z jego schematem sterowania też nie jest dobrze. Podczas rozgrywki warto więc dostosować funkcje poszczególnych klawiszy i przycisków do własnych preferencji, a dodatkowo zwiększyć czułość kamery i myszy – domyślne wartości były dla mnie zbyt niskie.
Moje nastawienie do głównych bohaterów gry w trakcie rozgrywki poprawiało się między innymi dzięki toczonym przez tę parę rozmowom – toczonym, gdy ja po prostu eksplorowałam świat gry. Te rozmowy stanowiły potrzebną ekspozycję, które pozwoliły się do postaci niecoprzywiązać, zwłaszcza że rzuciły światło na ich podejście do życia (i śmierci) oraz przeszłość. Dialogi, które główni bohaterowie toczyli z napotkanymi postaciami niezależnymi przestały zaś nużyć, ponieważ ich treść wzrastała na znaczeniu – zarówno w przypadku głównych, jak i tych pobocznych wątków fabularnych. Takie rozmowy pozwalały odkryć kolejne zawiłości świata gry i rządzących nim zjawisk. Poza tym pokazały one, że świat gry jest zamieszkany przez mnóstwo wielowymiarowych postaci, które łączą zawiłe relacje z innymi wielowymiarowymi postaciami. Tak jak świat Wiedźmina 3 był pełen zawistnych, nieufnych wieśniaków, tak świat Banishers: Ghosts of New Eden jest pełen osadników, którzy niejedno mają na sumieniu, a którzy kreują się na świętszych od wszystkich.
Podczas rozgrywki dość szybko przekonałam się, że w tej grze będzie czekać mnie sporo moralnych wyborów do podjęcia. Realizując zarówno główne, jak i poboczne wątki fabularne, w Banishers: Ghosts of New Eden przychodzi nam bowiem decydować o losie zarówno żywych, jak i umarłych. Wszystko ma związek ze złożoną Antei przysięgą – na pewnym etapie rozgrywki musimy obiecać jej jedną z dwóch rzeczy – albo że doprowadzimy do jej wskrzeszenia, albo do jej wniebowstąpienia. Aby spełnić pierwszą obietnicę, będziemy musieli poświęcić życie jak największej ilości osadników. Aby spełnić drugą, będziemy musieli doprowadzić do wniebowstąpienia lub wygnania jak największej liczby duchów. Nie spojlerując wspomnę jednak, że chociaż obietnica jest dwuwymiarowa, Banishers: Ghosts of New Eden ma więcej niż dwa potencjalne zakończenia.
Gra daje wiele okazji do posuwania się w stronę wskrzeszenia lub wniebowstąpienia Antei – okazji w postaci spraw nawiedzenia. Gdy spotkamy osobę, której życie będzie zdawać się zatruwane przez ducha, będziemy mogli wziąć sprawy w swoje ręce i rozpocząć poszukiwanie poszlak, by dowiedzieć się, kto i dlaczego tę osobę prześladuje. Spraw nawiedzenia do rozwiązania deweloperzy przygotowali wiele. Tylko za część z nich absolutnie musimy się zabrać, ale każda z nich wpływa na finał gry.
W przypadku każdej sprawy nawiedzenia na końcu czeka nas jednak ten sam dylemat – obwinić o wszystko osadnika i poświęcić jego, wygnać ducha, lub doprowadzić do wniebowstąpienia ducha. Ten schemat momentami wydawał mi się zbyt prosty. Jasne, zdarzało się, że tylko jedna strona była wyraźnie winna, ale często wina leżała gdzieś po środku. Z resztą nawet jeśli człowiek był winny, to mogliśmy go ukarać go tylko śmiercią, albo nie karać go wcale, co pozostawiało duży niedosyt.
Brak otwartego świata? To nie musi być wadą
Oczywiście, rozgrywka w Banishers: Ghosts of New Eden polega nie tylko na rozmawianiu z postaciami niezależnymi i poszukiwaniu poszlak. Ta gra oferuje nam bowiem wiele zagadek środowiskowych do rozwiązania oraz spory świat do zwiedzenia.
Wspomniany świat gry zwiedzamy w dużej mierze tunelowo. Kolejne lokacje odwiedzamy głównie dlatego, że mają one związek z głównym wątkiem fabularnym. Tak, czasem trafiamy na odnogę czy dwie, w których znajdziemy skarb, znajdźkę czy przeciwników do pokonania. Innym razem możemy zaś zdecydować do jakiej lokalizacji udamy się najpierw, ale tak czy siak swoboda eksploracji jest tu niewielka. Oczywiście ma to swoją zaletę – gra nie jest bowiem rozwleczona, a można ją przejść w 30 godzin. Z drugiej strony chciałoby się, aby świat zawierał mniej elementów kopiuj-wklej oraz aby nie zawierał obszarów rodem z gier LEGO – obszarów, do których dostaniemy się dopiero po odblokowaniu nowej mocy na późniejszym etapie zabawy. Naprawdę nie lubię, gdy gry w taki sztuczny sposób zmuszają mnie do wracania do właściwie już zaliczonych etapów, choć Banishers: Ghosts of New Eden rzecz jasna nie jest grą podzieloną na poziomy.
W Banishers: Ghosts of New Eden irytujące jest też to, że pokonując każdą przeszkodę, musimy nacisnąć klawisz E. Jako że w grze dosłownie nie da się spaść z jakiejkolwiek krawędzi czy wykonać skoku w niewłaściwym momencie, pokonywanie przeszkód powinno odbywać się automatycznie. Poza tym te przeszkody, które możemy pokonać, są tak charakterystyczne, że łatwo dostrzec sztuczność świata gry. Nie możemy przedrzeć się w nim przez każdą szczelinę czy wspiąć się po każdej skalnej ścianie.
Zdecydowanie bardziej ekscytujące niż zwiedzanie świata gry w Banishers: Ghosts of New Eden były dla mnie starcia z przeciwnikami. Podczas walki można bowiem sięgać po miks szybkich i wolniejszych, ale silniejszych ataków oraz dodatkowe umiejętności odblokowywane z czasem w miarę rozwoju postaci. W trakcie walki można dodatkowo przełączać się między bohaterami, aby jak najlepiej wykorzystywać ich mocne strony.
Sami przeciwnicy w grze mogliby być bardziej zróżnicowani, natomiast arsenał i umiejętności naszych bohaterów możemy spersonalizować, sięgając po różne typy uzbrojenia oraz korzystając z udostępnionego nam drzewka umiejętności. Z resztą, dynamika starć była na tyle duża, że trudno było się przy nich nudzić.
Unreal Engine 5 daje radę
Grafika Banishers: Ghosts of New Eden może nie rzuca na kolana, ale nie mogę powiedzieć, że nie jest ładna. Podczas rozgrywki możemy zawiesić oko na niejednym ciekawym krajobrazie, jakość tekstur wykorzystanych w grze jest wysoka, a w świecie gry nie brakuje interesujących detali. Innymi słowy, deweloperzy dobrze wykorzystali silnik Unreal Engine 5. Efekty świetlne, które pojawiają się zaś podczas wybranych animacji w trakcie walki przyciągają wzrok, ale jednocześnie nie męczą. Ponadto bardzo podobało mi się to, jak świat gry zmieniał się, gdy przełączaliśmy się między dwoma bohaterami. Jeśli chodzi o animacje, a zwłaszcza animacje twarzy, to cóż, po mojej przygodzie ze Starfieldem wszystko robi na mnie wrażenie.
Muzycznie w Banishers: Ghosts of New Eden nie było źle, ale niestety żaden utwór z tej produkcji nie zapadł mi w pamięć. Nic nie skusiło mnie też ku temu, by sountracku z gry słuchać poza rozgrywką. Innymi słowy, stanowi on dobre tło do rozgrywki, ale niczym szczególnym się nie wyróżnia. Dużo lepiej wypadł voice acting. Aktorzy głosowi, a zwłaszcza aktor użyczający głosu Redowi, spisali się tu na medal.
Muszę pochwalić też stan techniczny gry. Tak, początkowo miałam w niej do czynienia z kilkoma awariami, które wymagały ponownego uruchomienia gry. Do tych problemów dochodziło jednak na grubo przed premierą. W ostatnich dniach nie miały one miejsca. Ponadto w Banishers: Ghosts of New Eden nie doświadczyłam żadnych gliczy czy niedoróbek.
Z wydajnością w Banishers: Ghosts of New Eden również nie miałam problemów. Muszę natomiast zaznaczyć, że grałam na komputerowej konfiguracji, którą dysponuje raczej mniejszość graczy – konfiguracji z kartą graficzną Palit GeForce RTX 4080 GameRock OC. Na najwyższych ustawieniach graficznych, z DLAA i generowaniem klatek w grze, przy rozdzielczości 1440p mogłam cieszyć się dzięki niej średnio ponad 170 FPS.
Produkcja, która mimo wszystko się broni
Po przeczytaniu powyższych akapitów mogliście odnieść wrażenie, że Banishers: Ghosts of New Eden to gra, w której jest na co narzekać. Bo tak jest – mowa o produkcji o naprawdę wielu wadach. Jednak w ostatecznym rozrachunku grało mi się w nią bardzo dobrze, a gdybym sama ją kupiła, nie żałowałabym wydanych pieniędzy. Ba, poważnie rozważa, czy nie przejść tej gry ponownie, by przekonać się, jakie są jej alternatywne zakończenia.
Banishers: Ghosts of New Eden przypadło mi do gustu głównie za sprawą ciekawie opowiedzianej historii, wielowymiarowych postaci, swojego klimatycznego świata oraz przyjemnej rozgrywki. Jest to tytuł, który kosztuje 169,99 złotych, a bije na głowę niejedną produkcję, za którą trzeba zapłacić znacznie więcej.