Kiedyś nawet instalatory gier były sztuką
Prawdę mówiąc premiery niedopracowanych gier stały się dla mnie czymś normalnym. Przykładów naprawdę nie trzeba szukać daleko. Katastrofalny stan Cyberpunk 2077 z dnia debiutu i kolejnych tygodni (miesięcy?), klapa związana z The Last of Us: Part 1 na PC, czy też gigantyczne problemy z wydajnością Star Wars Jedi: Survivor to tylko wierzchołek góry lodowej. Tą listę wzbogacić można o całą masę tytułów AAA z ostatnich lat. Swojego czasu „łatanie” gier było większym wyzwaniem, więc na premierę należało bardziej dopracować produkt. Kto tego nie zrobił, był skreślony przez graczy. Dzisiaj jednak nie o tym.
W dzisiejszych czasach mało uwagi poświęca się szeroko pojmowanym smaczkom. Takowym były kiedyś także instalatory gier. Były nierzadko małymi dziełami sztuki. Były czymś, co zaostrzało apetyt przed daniem głównym. Dziś? Platformy dystrybucji cyfrowej zupełnie pozbawiły graczy tego doświadczenia. Może to i lepiej? Jest szybciej. Pytanie brzmi: czy lepiej?
Wiecie dlaczego twórcy gier urozmaicali instalatory? Bo sam proces instalacji był nierzadko niebywale nużący. Platformy dystrybucji cyfrowej nie oferują niczego w zamian. Do dziś pamiętam instalator Age of Empires Gold Edition. Mozolne wgrywanie plików okraszone było animacją budowniczych tworzących od podstaw antyczny budynek. Niby mała rzecz, a cieszy.
Pozostając jeszcze przy produkcjach Microsoftu… Crimson Skies instalowany był przy odgłosach audycji radiowej, przedstawiającej postacie z gry i wprowadzającej gracza w atmosferę tego tytułu. Firma z Redmond naprawdę „umiała w instalatory”.
Oczywiście istnieją znacznie ciekawsze instalatory. W Red Alert 2 grał mam nadzieję każdy miłośnik RTS-ów. W klimat gry wpisywał się doskonale program instalacyjny, który nawet proste żądanie wpisania kodu licencyjnego potrafił podpiąć pod prośbę otrzymania ściśle tajnego kodu. Proces oczekiwania na skopiowanie plików umilał lektor rysujący fabułę produkcji. Zdaniem niektórych był to najlepszy instalator, jaki kiedykolwiek stworzono. I tak, wiem, że ten z C&C też zapadał w pamięć.
To se ne vrati
Brak automatycznych, kilkudziesięciogigabajtowych aktualizacji gier z Internetu, zero zapisów w chmurze, brak jakichkolwiek odznak i kart kolekcjonerskich, no i człowiek potrafił wymienić wszystkie gry, jakie posiadał. Czy to były lepsze czasy? To były na pewno inne czasy, do których nie powinno się podchodzić bezkrytycznie, ale… Gry były prostsze, ale czy nie lepiej dopracowane? Miały oczywiście mniej rozbudowaną szatę graficzną, czasem gameplay zawierał mniej fajerwerków, ale miały „to coś” co przykuwało do ekranu. Czy za kilka lat z takim rozrzewnieniem jak Heroes of Might and Magic III, DOOM, Diablo 2 i będziemy wspominać dzisiejsze produkcje?
Mozolny czas instalacji zastąpił często długi czas oczekiwania na pobranie pliku. A co dostaliśmy w zamian? Mówi się, że „wygodę”, cokolwiek ona oznacza. Co nam, pececiarzom, odebrano? Mam wrażenie, że każdy z Was będzie miał gotową odpowiedź na tak postawione pytanie.
Źródło: mat. własny