Techniczny aspekt grania w chmurze Google Stadia był plusem, porażka leżała gdzie indziej
Początki cloud gamingu, w których zaczynało nieistniejące już OnLive (później wykupione przez Sony i będące podwaliną ich chmurowej usługi) były bardzo trudne, ale sama technologia nie jest już przeszkodą. O ile mamy odpowiednie łącze internetowe (wbrew pozorom nie każde o wysokiej przepustowości będzie miało wystarczająco niski ping do danej chmury), możemy bawić się bez odczucia większych opóźnień niż na stacjonarnie odpalonych grach (poza ultra topowymi sprzętami). U jednych wygląda to lepiej, u innych gorzej, ale dostępne w Polsce usługi Nvidia GeForce Now i Google Stadia są naprawdę niezłe pod względem technicznym. Po części odstaje tylko Xbox Cloud Gaming, ale i tak nie jest źle.
Przy zagranicznym debiucie Stadii gracze odczuwali duże lagi, widzieli degradacje obrazu nawet na dobrych łączach. Jednak problemy minęły, a późniejszy polski start (poza pierwszym dniem) obył się bez większych problemów. Otrzymaliśmy usługę w jakości nawet 4K i 60 klatkach z HDR i dźwiękiem przestrzennym. Do tego dostępną finalnie na bardzo wielu platformach. Przeglądarka Google Chrome i Microsoft Edge na Windowsie, Linuxie, MacOS, ale też specjalnie przygotowane aplikacje na Androida, oraz systemy smart TV (Android TV/Google TV, LG webOS i Samsung Tizen). Co więcej do wyboru jest myszka i klawiatura oraz gamepad, czego wciąż nie ma wspominany już Microsoft Cloud Gaming (wyłącznie pad). Tak, zdecydowanie nie w tym był problem.
Google zupełnie nie trafiło z modelem biznesowym Google Stadia i miało zbyt mało premier
Schody zaczynają się, jeśli mowa o bibliotece gier i modelu dostępu. W teorii nie musimy nawet płacić abonamentu, ale wtedy trzeba kupować osobno różne pozycje w cenach (nie licząc promocji) podobnych do konsolowych czy pełnych z PC. Jednak to zupełnie nowa platforma i jeśli mamy już komputer (nawet niekoniecznie tak mocny do gier w 4K) lub konsolę, wolimy pogłębiać biblioteki na tych urządzeniach. I właśnie tutaj wygrywa GeForce Now bazujący na naszych kopiach gier PC ze Steam, Epic Games Store, Ubisoft Connet i innych launcherów oraz Xbox Game Pass Ultimate, w którym poza chmurą, mamy też dostęp do gier na konsolach Microsoftu i Windowsie. Tam synchronizujemy też savy pomiędzy platformami, w Stadii tylko w nielicznych przypadkach, o ile zaimplementował to sam twórca danej gry.
W dodatku korzystając z promocji i niezależnych sklepów z kluczami (niekoniecznie bezpośrednio tych w launcherach), niektóre tytuły na PC potrafią być wyjątkowo tanie, wręcz prawie za darmo. No właśnie, a wiele jest dosłownie rozdawanych bezpłatnie, szczególnie przez Epic Games Store. Jeśli mamy odpowiedni komputer lub konsolę, to 4K w 60 FPS i HDR czy dźwięk przestrzenny otrzymamy bez dopłat – już kupiliśmy dostatecznie dobre urządzenia. Nie będąc subskrybentem Google Stadia Pro, brak dodatkowych usprawnień, a maksymalna rozdzielczość wynosi full HD.
Oczywiście są też kolejne plusy abonamentu. Paczka kilkudziesięciu gier. Niestety zdecydowanie nie tak bogaty przekrój jak w kilkanaście złotych droższym Xbox Game Pass Ultimate (39 złotych w Stadii i 53,99 złote w Microsofcie). W Game Passie znajdziemy ich ogromną liczbę, w tym wiele hitów. Stadia Pro tylko kilka dużych tytułów, większość jest mniejszego kalibru. Właśnie to zrażało użytkowników do gamingowej chmury Google. A jeśli graczy na Stadii nie ma tak dużo, to wydawcom i deweloperom mniej opłaca się tworzyć porty gier. Biblioteka mocno się nie powiększa (głównie o małe produkcje), więc kolejni gracze nie napływają, dotychczasowi rezygnują. Błędne koło. Na koniec warto dodać brak zaufania do Google, które jest znane z licznej kasacji różnych projektów. Także negatywne nastawienie do samego cloud gamingu. Zamykają GeForce Now? Mamy gry na PC. Nie ma nagle Game Passa? To i tak tylko abonament, a nie kupno kopii. Przynajmniej dobrze, że Google oddało fundusze za gry kupione na Stadii i gamepady Stadia.
Google Stadia już jutro odejdzie w zapomnienie
W całej historii niecodzienne jest postępowanie Google. Do ogłoszenia decyzji opinii publicznej, nawet większość pracowników i partnerów Stadii nie wiedziała o rychłym zamknięciu. Google wręcz rozwijało usługę do końca. I to nawet po ogłoszeniu jej wygaszania. Kilka dni temu opublikowano nową grę na Stadii. Tylko rozbudowaną wariację na temat klasycznego węża znanego ze smartfonów Nokii, więc to malutka produkcja, ale jednak miły prezent na pożegnanie. Finalnie już jutro 18 stycznia 2023 roku Google Stadia odejdzie w zapomnienie. Szkoda, bo potencjał był duży a techniczne podwaliny bardzo dobre. Jednak model biznesowy od początku był skazany na porażkę.
Nawet jako duży entuzjasta cloud gamingu i użytkownik trzech platform tego typu, widziałem wiele minusów w podejściu Google i nie opłacałem tak entuzjastycznie abonamentu. Ba, poza promocyjnym darmowymi miesiącami otrzymanymi przy kilku okazjach, zacząłem to robić dopiero na kilka miesięcy przed ogłoszeniem wyłączania usługi. Z GeForce Now i Xbox Cloud Gaming nie mam takiego problemu, kiedy sięgam do portfela. Oby konkurencja prężnie się rozwijała i miała się dobrze. Cloud gaming wcale nie jest złem wcielonym i to świetna sprawa chociażby na dodatkowy dostęp do gier (sam mam gamingowy PC), ale zwyczajnie musi być dobrze pomyślany. Inaczej dana usługa skończy się tak jak Google Stadia.
Zobacz również: Fani wyścigów mają na co czekać. GeForce Now otrzyma wsparcie kierownic
Źródło i foto tytułowe: własne