Sprawa dotyczy niejakiej Olgi Lexell, która opublikowała na Twitterze poniższy, niewysokich lotów tekst: „saw someone spill their high end juice cleanse all over the sidewalk and now I know god is on my side”. Zapewne ten wpis zginąłbym śmiercią naturalną, jak miliony innych, ale parę osób skopiowało jednak powyższego suchara, co nie spodobało się Lexell.
Kobieta zażądała od administratorów Twittera usunięcia żartu z wypowiedzi innych użytkowników serwisu, powołując się na ochronę swojej własności intelektualnej. Panowie z Twittera uznali, że Lexell ma rację i zabrali się do pracowitego wycinania tweetów.
Jak łatwo się domyślić, nie szło im to zbyt dobrze, tym bardziej, że ta absurdalna sprawa wypłynęła na szerokie wody Internetu i ludzie zaczęli na potęgę „piracić” ów niewyszukany tekst o dobrym Bogu, który jest po stronie biedaków, bo komuś wylała się chodnik droga maseczka na twarz. Po co w ogóle całe to zamieszanie?
W tej sprawie nie chodzi przecież o żart Lexell, tylko paranoję, która prowadzi do powyższych działań cenzorskich. Jutro ktoś może stwierdzić, że kawał o Jasiu, który wrzuciłeś na Twittera jest jego i tylko jego, tak samo jak kawałek zdania, który ma zapisany na kartce w zeszycie z podstawówki, a ty bezprawnie się nim posłużyłeś.
Idąc dalej tym tropem dochodzimy do gorszych rzeczy niż inspektorzy ZAiKSu, którzy prześladują fryzjerów za puszczanie muzyki z radia. Może się na przykład okazać, że słowo „oscypek”, podobnie jak jego fizyczny odpowiednik, powinno być prawnie chronione i za jego użycie należy zapłacić. Na przykład na Związek Podhalan. Oczywiście na razie nic takiego się nie wydarzyło, ale… Wielki Brat patrzy.
Źródło: Techspot