Ostatni wyciek danych dotyczących ponad 500 milionów kont pokazuje, że Facebook znów mówi jedno, a w rzeczywistości dzieje się drugie. Na przestrzeni ostatnich lat popularny portal społecznościowy zaliczył tyle wpadek, że ciężko je policzyć na palcach jednej ręki. Facebook ma nie tylko kłopoty z prywatnością, nie tylko bije się z Apple w kontekście śledzenia użytkowników, ale również często zachowuje się jak dyktator.
Nie twierdzę, że Facebook ma złe strony. Ma całkiem sporo tych dobrych. Pytanie jest z pozoru proste: jaka granica musi jeszcze zostać przekroczona, aby firma realnie poniosła odpowiedzialność?
fot. Snowscat – Unsplash
Cambridge Analytica, blokada w Australii, ekstremizm
Często wydaje mi się, że w świecie technologii im więcej wpadek i kłopotów, tym z czasem zwiększa się nasza wyrozumiałość. Szkodliwe afery mają coraz krótszy i mniejszy wydźwięk niż jeszcze parę lat temu. Idealnie widać to na przykładzie Facebooka.
W 2013 mieliśmy do czynienia z aferą Cambridge Analytica. Facebook przyznał się do błędu, przeprosił. W porządku. W 2016 padło oskarżenie o wykorzystanie portalu Marka Zuckerberga do posadzenia na amerykańskim tronie Donalda Trumpa. No cóż, to się zdarza. Na początku 2021 roku Facebook w ramach „dialogu” z australijskim rządem zablokował możliwość udostępniania linków do serwisów pochodzących z wspomnianego kontynentu. Tak właśnie działa demokracja i współpraca. Argument, że Facebook to prywatna firma jest świetny. Fakt, sporo w nim racji, bo to oczywista prawda.
Ale czy firma, która przechowuje dane dotyczące ponad 2,7 miliarda aktywnych użytkowników nie powinna mieć nieco lepszych standardów?
fot. Brett Jordan – Unsplash
Intensywne problemy związane z ogromnym wpływem Facebooka na społeczeństwo całego świata podsycane są tylko coraz to dziwniejszymi posunięciami portalu. Takimi, jak na przykład wojna z Apple o możliwość śledzenia nas na każdy możliwy sposób. Jakby Zuckerbergowi było mało.
Tryb dyktatora
Założyciel i twórca serwisu The Pirate Bay nazwał kiedyś Marka Zuckerberga „największym dyktatorem świata”. Prywatne maile amerykańskiego miliardera, które wyciekły w ostatnich latach tylko potwierdziły tę tezę.
Wśród tych informacji można zauważyć, że Zuckerberg obsesyjnie boi się konkurencji, więc ją kupuje. Na potęgę. Instagram, WhatsApp, Oculus. A jednocześnie wie, że poza reklamami i samym portalem nie ma nic, co utrzymałoby go na powierzchni w razie większych problemów. Facebook nie ma popularnego produktu komercyjnego – każde uderzenie konkurencji może więc znacząco go osłabić.
Zuckerberg jest na tyle pewny swego, że na początku obecnego procesu antymonopolowego, który toczy się wobec portalu w USA stwierdził, że jego pracownicy nie mają się czego obawiać. Bo i tak – uwaga – nic się nie stanie.
Taką filozofię będzie ciężko zatrzymać. Nawet jeśli Zuckerberg kiedykolwiek zmniejszy swoją rolę w rozwoju Facebooka.
fot. Camilo Jimenez – Unsplash
Rozwiązania nie ma
W ramach małego ćwiczenia możemy sobie powymieniać serwisy, które mogą zastąpić Facebooka – jasne. Realnej alternatywy dla tego portalu nie ma. Gigant, który zarabia kosmiczną gotówkę każdego roku nie służy tylko do rozrywki. Od Facebooka zależy praca wielu osób, istnienie biznesów czy jednoosobowych działalności. Jakkolwiek to nie brzmi – u sporej części ludzi istnienie tego serwisu to prawdziwe „być albo nie być”.
Facebook wykreował model działania mediów społecznościowych i od momentu swojego powstania zmienił nasze życie – w mniejszym lub większym stopniu. Rozbicie Facebooka w ramach pozwu antymonopolowego nic nie da. Ta machina jest zbyt duża, aby chwilowy brak smaru i naoliwienia mógł ją zatrzymać. Na horyzoncie nie widać też nikogo, kto realnie mógłby konkurować z Markiem Zuckerbergiem.
Mimo to, wyciek danych z ponad 500 milionów kont, to dla Facebooka „stary news”. Mark, szkoda tylko, że mój numer telefonu, imię i nazwisko i adres e-mail nie zmieniły się od lat. Tak samo, jak moja twarz i inne, cenne informacje.
Może warto byłoby to w końcu przemyśleć.
fot. tyt. NeONBRAND – Unsplash