Przypadek Łukaszenki jest o tyle nietypowy, że o kryptowalutach lubi mówić. Przykładem jest chociażby sytuacja sprzed paru dni, kiedy podczas wizyty w państwowym zakładzie produkującym nawozy, polecił robotnikom zająć się kopaniem kryptowalut. Przedstawił to jako świetną alternatywę do wyjazdu do pracy za granicę (do Polski i Niemiec), gdzie jego zdaniem białoruscy robotnicy są wyzyskiwani.
„Trochę pieniędzy, szklarnia, stwórz coś z wykorzystaniem elektryczności. W końcu zacznij kopać kryptowalutę, czy jak to się nazywa. W kraju jest wystarczająco dużo energii elektrycznej” – powiedział.
Medialny rozgłos zyskała też jego wypowiedź z 2019 roku, kiedy proponował, żeby nadwyżki energii z nowopowstałej elektrowni jądrowej wykorzystywać do wydobycia kryptowalut, na przykład Bitcoina.
Białoruś kryptowalutowym rajem?
O ile same wypowiedzi są śmieszne, bo oczywistym jest, że prezydent Białorusi nie wie do końca, o czym mówi, to jego otwarcie na temat kryptowalut ma swoje realne odbicie w polityce państwa. W rządzie Łukaszenki są bowiem ludzie, którzy znają się na technologii blockchain i rozumieją potrzeby rynku. W efekcie, nasz wschodni sąsiad jest krajem wyjątkowo przyjaznym dla świata kryptowalut.
W 2018 podpisano dekret, który całkowicie legalizuje wydobycie i obrót kryptowalutami, a do 2023 roku wszelka działalność w tym sektorze jest zwolniona z podatku. W żadnym innym europejskim kraju przepisy w tej kwestii nie są aż tak liberalne. Jak można się domyślić, ich wprowadzenie spowodowało ożywienie rynku, jednak jeszcze o wiele za wcześnie, aby móc mówić o rodzeniu się nowej kryptowalutowej potęgi. Co więcej, na przeszkodzie może stanąć międzynarodowa krytyka względem Łukaszenki, jaka spadła na niego po ostatnich wyborach. Z pewnością obecna sytuacja w kraju odstrasza ewentualnych inwestorów, podobnie jak bliskie związki z Rosją, która stosunek do kryptowalut ma dokładnie odwrotny do Białorusi.
Źródło: bitcoin.com / fot. tyt. Twitter