Widoczne na zdjęciu otwierającym auto elektryczne dokonało niemożliwego. To pierwszy taki pojazd, który przejechał trasę z bieguna północnego na biegun południowy. Bohaterem opowieści jest odpowiednio zmodyfikowany Nissan Ariya EV – przez dziewięć miesięcy zdołał przebyć kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. Właśnie dowiedzieliśmy się o finale całego przedsięwzięcia oraz jego wszystkich szczegółach. Zerknijmy więc na to wszystko nieco bliżej.
Auto elektryczne przebyło właśnie bardzo długą trasę
Niejednokrotnie dawaliśmy Wam znać o różnych przebojach samochodów elektrycznych. Czasami są to wydarzenia dające pożywkę przeciwnikom tego typu pojazdów, lecz nie brakuje opowieści, gdzie elektryki górują nad spalinowymi konstrukcjami. Dzisiaj mamy do czynienia z czymś pomiędzy, co raczej należy traktować jako przyjemną ciekawostkę. O co dokładnie chodzi?
Mowa tu o szkockich poszukiwaczach przygód, którzy postanowili postawić sobie dosyć ambitny cel. Chris i Julie ukończyli właśnie samochodowej wyprawy trwającej aż 9 miesięcy. Przez ten czas udało się im przejechać ponad 27 tysięcy kilometrów z magnetycznego bieguna północnego na biegun południowy. Jeszcze nigdy w historii auto elektryczne nie przebyło tej trasy, co należy uznać za niemałe osiągnięcie. Zwycięzcą w tym przypadku okazał się Nissan Ariya e-4ORCE.
Pojazd został nieco zmodyfikowany przez islandzkiego specjalistę. Dodano większe 39-calowe opony oraz specjalnie dopasowane nadkola. Nie zabrakło obecności przyjaznych dla lodu narzędzi i stosownych wzmocnień nadwozia. Jeśli zaś chodzi o sam układ napędowy i zawieszenie, to te elementy w większości pozostały bez zmian, podniesiono wyłącznie wysokość. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że dodatkowe obciążenie miało wpływ na zmniejszony zasięg.
Wynosił on od 240-320 kilometrów na jednym ładowaniu. Warto o tym wspomnieć, bowiem standardowo samochód powinien przejechać 435 kilometrów. To jednak nie jest największy problem – prawdziwym wyzwaniem było utrzymanie akumulatora w odpowiedniej temperaturze. Tutaj zastosowano szereg sztuczek pokroju osłaniania spodu pojazdu i chłodnicy śniegiem przed zimnym wiatrem. Gdy akurat nie było wietrznie, to wykorzystywano specjalny namiot.
Ładowanie na tak wymagającej trasie?
No dobra, ale co z ładowaniem? Najczęściej używano turbinę wiatrową o mocy 5 kW lub prototypowe panele słoneczne. Jeśli te dwie metody nie zdawały egzaminu, to trzeba było cofać się do generatora benzyny, nieodłącznego wyposażenia regionów arktycznych. Wszystkiemu towarzyszyły również pojazdy pomocnicze z silnikami wysokoprężnymi. Zanim zaczniecie krytykować: wspomniana dwójka chciała udowodnić, że pojazdy elektryczne mogą stanowić zamiennik dla istniejących pojazdów ekspedycyjnych. To im się udało.
Chris i Julie sprawili nawet, że firmy dostarczające rozwiązania w zakresie ładowania pojazdów elektrycznych postanowiły rozszerzyć swoją ofertę. Wkrótce ma powstać specjalny elektryczny panamerykański korytarz ładowania. Trzeba przyznać, że robi to wrażenie.
Porównywanie osiągnięcia małżeństwa do standardowych podróży samochodami spalinowymi nie ma rzecz jasna większego sensu. Tutaj po prostu próbowano udowodnić, że takie zamienniki mają coraz więcej sensu. Kolejna misja została więc zakończona powodzeniem.
Źródło: Instagram (@poletopoleev) / Zdjęcie otwierające: Instagram (@poletopoleev)