W ostatnich miesiącach Słońce było tak aktywne, że Ziemia była wielokrotnie bombardowana przez jego obłoki plazmy, czego efektem były rzecz jasna chociażby widowiskowe zorze polarne. Ziemia nie jest jednak jedyną planetą w Układzie Słonecznym, do której docierają koronalne wyrzuty masy ze Słońca. Również Mars został w ostatnim czasie zalany strumieniem cząstek wyrzuconych przez Słońce.
Zorze polarne na Ziemi i na Marsie
Oczywiście Mars nie ma pola magnetycznego, a jego atmosfera jest 100 razy cieńsza od ziemskiej i w 95 procentach składa się z dwutlenku węgla, przez co skutki burz słonecznych wyglądają tam zupełnie inaczej niż na Ziemi. Niemniej, pojazdy i instrumenty należące do NASA zarejestrowały wpływ ostatniej aktywności Słońca na Czerwoną Planetę, dzięki czemu naukowcy mogą teraz wykorzystać te dane, aby zrozumieć środowisko radiacyjne na Marsie i jego potencjalny wpływ na jego przyszłych rezydentów z Ziemi.
„Było to największe zdarzenie związane z naładowanymi cząsteczkami pochodzącymi ze Słońca, jakie MAVEN kiedykolwiek widział.”, powiedziała fizyk Christina Lee z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. „W ostatnich tygodniach miało miejsce kilka zdarzeń słonecznych, więc widzieliśmy falę za falą cząstek uderzających w Marsa.”
MAVEN to sonda kosmiczna NASA, która od września 2014 roku orbituje wokół Marsa i bada jego atmosferę, klimat oraz pogodę. Nie ona jedyna zarejestrowała jednak napływ słonecznych cząsteczek do atmosfery Marsa.
Warto wspomnieć, że zorze polarne powstają na Ziemi głównie w obszarze i w pobliżu biegunów, ponieważ pole magnetyczne naszej planety przyspiesza cząstki docierające ze Słońca w ich stronę. Dopiero tam te zwykle opadają do jonosfery. Oczywiście zdarzają się od tego wyjątki, tak jak podczas szczególnie silnej burzy słonecznej, która miała miejsce w maju, a za sprawą której zorze polarne były widoczne też nad całą Polską i dalej na południe.
Mars nie ma globalnego pola magnetycznego i dlatego zorze polarne mają tam zwykle charakter globalny. Z drugiej strony te nie są widoczne gołym okiem, ponieważ powstają w ultrafiolecie, ale nie jest to przeszkodą dla sondy MAVEN, która regularnie rejestruje wahania ultrafioletu w marsjańskiej atmosferze.
Łazik Curiosity kontra burza słoneczna
Znacznie ciekawsze jest to, jak ostatnie burze słoneczne wyglądały z perspektywy łazika Curiosity. Po jednym z gigantycznych rozbłysków, który miał miejsce w maju, czujnik pomiaru promieniowania (RAD) tego łazika zarejestrował wzrost promieniowania do 8,1 milisiwerta. Dla porównania, dawka promieniowania otrzymywana podczas pojedynczego prześwietlenia klatki piersiowej wynosi 0,14 milisiwerta. Taki wzrost dla człowieka nie byłby śmiertelnie niebezpieczny, ale raczej nie miałby pozytywnego wpływu na zdrowie.
Omawiany wzrost promieniowania spowodował pojawienie się ciekawego efektu na obrazie z kamery łazika Curiosity. Naładowane cząstki pochodzące ze Słońca weszły w interakcję z kamerą, powodując powstanie ładunków elektrostatycznych, a te sprawiły, że obrazy z kamery zaczęły sprawiać wrażenie, jakby na powierzchni Marsa padał śnieg.
Cenna widza dla astronautów
Dzięki pomiarom takim jak te przeprowadzone przez łazik Curiosity naukowcy wiedzą, czego astronauci będą mogli się spodziewać, gdy wybiorą się na Marsa. Pozyskane dane ułatwią im opracowanie strategii unikania wzrostów promieniowania.
„Zbocza klifów lub jaskinie lawowe zapewniłyby astronautom dodatkową ochronę przed takimi zdarzeniami. Na orbicie Marsa lub w przestrzeni kosmicznej dawki promieniowania byłyby znacznie większe [niż na Ziemi].”, powiedział fizyk Don Hassler z Southwest Research Institute.
Warto wspomnieć, że w najbliższej przyszłości Słońce może być aktywniejsze i posyłać w naszą stronę jeszcze silniejsze strumienie cząstek. To dlatego, że tak zwane maksimum aktywności słonecznej ma podobno dopiero nastąpić.
Źródło: NASA, fot. tyt. Canva