Jeszcze nie tak dawno temu astronomowie mogli tylko marzyć o odkrywaniu światów spoza Układu Słonecznego. Niemniej, w końcu pojawiła się technologia, która to umożliwiła – w tym naziemne obserwatoria i gigantyczne kosmiczne teleskopy. Dzięki takim maszynom jak Kosmiczny Teleskop Hubble’a czy Kosmiczny Teleskop Keplera dotychczas udało się odkryć tysiące egzoplanet i potwierdzić istnienie wielu z nich. Co jednak ciekawe, jedna z takich planet, której istnienie już zdążono potwierdzić, swego czasu nagle i niespodziewanie… zniknęła. Naukowcy przez kilka lat głowili się nad tym, dlaczego tak się stało, a teraz przedstawili na ten temat ciekawą teorię.
Dagon (lub Fomalhaut b), bo tak brzmi nazwa wspomnianej egzoplanety, to gazowy olbrzym (a przynajmniej takie wrażenie odnieśli astronomowie) oddalony od Ziemi o około 25 lat świetlnych, który został odkryty w 2004 roku przez Kosmiczny Teleskop Hubble’a. Potem zaobserwowano go ponownie w 2006 roku, w 2008 roku nadano mu oficjalną nazwę, a za planetę o potwierdzonym istnieniu uznano w 2012 roku. Jednak gdy próbowano odnaleźć go na nowych zdjęciach, wykonanych przez Kosmiczny Teleskop Hubble w 2014 roku, nie było po nim nawet śladu.
Dotychczas często zdarzało się, że kandydatek na egzoplanety nie dostrzegano podczas kolejnych prób ich obserwacji po ich odkryciu. W końcu mowa o badaniu odległych zakątków kosmosu. Jednak zniknięcie Dagona jest wyjątkowe, ponieważ temu obiektowi na przestrzeni lat przyglądano się wielokrotnie.
Oczywiście, jasne jest, że w miejscu lokalizacji rzekomej egzoplanety rzeczywiście coś się znajdowało, ale co? Astronomowie z Uniwersytetu w Arizonie wierzą, że mają na to pytanie odpowiedź. Ich zdaniem egzoplaneta dostrzeżona w 2004 roku wcale nie była egzoplanetą, a ogromną chmurą pyłu i odłamków skalnych, która powstała, gdy dwa ogromne, lodowe obiekty się ze sobą zderzyły (najpewniej asteroidy lub planetozymale). Kosmiczny Teleskop Hubble po prostu uchwycił to, co po tej kolizji pozostało.
„Takie kolizje są niezwykle rzadkie, a więc ma dla nas ogromne znaczenie to, że rzeczywiście odnaleźliśmy dowód na ich występowanie.”, powiedział Andras Gaspar, jeden z autorów pracy naukowej opublikowanej na temat zniknięcia egzoplanety w czasopiśmie Proceedings of the National Academy of Sciences. „Uważamy, że byliśmy we właściwym miejscu, o właściwym czasie, aby dostrzec tak nieprawdopodobne wydarzenie z pomocą Kosmicznego Teleskopu Hubble’a.”
Zdjęcia przedstawiające lokalizację chmury pyłu, którą uznano za planetę, w jej układzie gwiezdnym (po lewej) oraz model stopniowego poszerzania się chmury (po prawej). | Źródło: HubbleSite
Co ciekawe jeszcze zanim Dagon zniknął, posiadał cechy, które wskazywały na to, że w istocie astronomowie nie mieli do czynienia z egzoplanetą, a pozostałościami po kolizji. Po pierwsze, obiekt ten zaobserwowano w zakresie światła widzialnego, co zwykle nie jest możliwe w przypadku planet tak bardzo oddalonych od Ziemi. Po drugie, Dagona nigdy nie udało się dostrzec w zakresie światła podczerwonego. To było niezwykle dziwne, bo zdaniem naukowców skoro planeta odbijała wystarczająco światła widzialnego, żeby móc ją zobaczyć w tym spektrum, to powinna też być wystarczająco gorąca, by emitować promieniowanie podczerwone. Teoria, zgodnie z którą Dagon nie był egzoplanetą, a chmurą pyłu i skał, wyjaśnia wszystkie te osobliwe cechy obiektu.
Omawiana chmura powinna być obecnie mocno rozrzedzona i rozciągnięta. Być może jej długość wynosi nawet 150 milionów kilometrów, czyli jest porównywalna do odległości dzielącej Ziemię i Słońce. W przyszłości astronomowie zamierzają ponownie przyjrzeć się układowi, w którym chmura jest zlokalizowana, ale już z pomocą Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba, który wciąż nie doczekał się swojego startu.
Źródło: HubbleSite