Kocham jeździć na rowerze. Od mniej więcej dwóch dekad staram się pokonywać kilka tysięcy kilometrów w sezonie, choć w ostatnich latach różnie z tym bywa. Uwielbiam mój rower szosowy, od czasu do czasu kręcę w terenie na fullu, ale od zawsze chciałem poobcować z rowerem elektrycznym. Nie, nie z lenistwa lub potrzeby odciążenia nóg. Z czystej ciekawości i chęci obcowania z interesującymi technologiami. Gdy nadarzyła się okazja przetestowania sprzętu marki Engwe, nie wahałem się. Oto moje pierwsze wrażenia z użytkowania elektryka Engwe M20.
Dodam jeszcze, że rower Engwe M20 dostarczyła firma Engwe, ale nie miała najmniejszego wpływu na kształt tego tekstu.
Engwe M20, czyli rower jak motocykl
Engwe M20 to jedna z wielu propozycji w dość pokaźnej ofercie rowerów elektrycznych Engwe. W mojej ocenie najbardziej osobliwa. Swoim kształtem rower przypomina raczej motocykl. Od razu do głowy przychodzą na myśl porównania z lifestyle’owymi rowerami amerykańskiej marki Super73 i… Engwe wcale ich nie unika. Super73 jest jednak konstrukcją pozbawioną zawieszenia, natomiast Engwe M20 to typowy full z dwoma amortyzatorami – przednim oraz tylnym.
W sprzedaży znajdują się trzy warianty kolorystyczne Engwe M20 – czarny, biały i zielony. W moje ręce trafił najładniejszy i najtrudniejszy do utrzymania w czystości wariant biały z ładną, jasnobrązową kanapą. Cena Engwe M20 jest zależna od tego, czy wybierze się wariant z jedną baterią (4720 złotych), czy też dwoma (5845 złotych). Dopłata jest jak widać znacząca i wiele osób zostanie przy opcji z jedną baterią. Drugą można sobie później dokupić. Z jednej strony wydaje się, że tanio nie jest, z drugiej… Po pierwsze to rower z pełnym zawieszeniem, a po drugie rower elektryczny. Na pewno nie jest drogo. Zobaczcie sami na to, jak wygląda rynek.
Błyskawiczna i dobrze zabezpieczona przesyłka
Engwe M20 jest niezłym „klocem”. Masa roweru to aż 34,8 kilograma, przez co musiałem pomóc kurierowi z jego wniesieniem do windy, a później do mieszkania. Sprzęt był świetnie zabezpieczony na czas transportu i częściowo rozebrany. Użytkownik musi go złożyć samodzielnie, w czym pomaga nie tylko papierowa instrukcja obsługi, ale też film instruktażowy. Prawdę mówiąc gdyby nie materiał wideo miałbym problem z poprawnym montażem przedniego koła (serio, to nie jest standardowe koło) i z tego co widziałem w sieci nie jestem w tym odosobniony.
Tym, co zwróciło uwagę po wyjęciu elementów z pudła były właśnie zabezpieczenia. Niemal każdy element był owinięty grubą pianką, spiętą „trytytkami” i obłożony kartonem. Dodatkowo niektóre elementy zabezpieczono przed odgięciem pianką. Robota na pięć z plusem. W osobnym pudełku umieszczono dwie pokaźnych rozmiarów lampy robiące za oświetlenie. Są błotniki, są duże pedały platformowe.
Druga kwestia to jakość wykonania samego roweru. Na żadnym kroku nie czułem żadnej „chińszczyzny”. Engwe M20 to po prostu solidnie wykonany rower. Ramę wykonano ze stopu aluminium 6061 i pomimo niezeszlifowanych spawów prezentuje się ona całkiem zacnie. Nie znalazłem tu żadnej rzeczy, na którą mógłbym kręcić nosem.
Jaki jest Engwe M20?
Na papierze… kozacki. Umieszczony w tylnym kole silnik o szczytowej mocy 1000 W (bezszczotkowy 750 W), będący jednym z mocniej zachwalanych przez producenta atutów, rozmija się ociupinkę z tym, na co pozwala polskie i unijne prawo. Prędkość maksymalna na poziomie 45 km/h – również, podobnie z resztą jak obecność manetki gazu. Przypominam, że dopuszczalne maksimum mocy to 250 W, a prędkości maksymalnej – 25 km/h. W świetle polskich przepisów Engwe M20 po drogach publicznych można się poruszać, ale tylko z tablicą rejestracyjną. Engwe M20 jest de facto motorowerem. Ma światło stop, choć nie ma kierunkowskazów. Zamiar skrętu można jednak symbolizować ręką, więc… Alternatywnie można się po prostu pozbyć manetki i ograniczyć prędkość – widziałem, że użytkownicy z niektórych krajów tak robią, aby przemieszczać się nim w pełni „na legalu”. Po takich modach Engwe M20 jest już rowerem. Ach, prawo.
Maksymalny zasięg Engwe M20 w trybie wspomagania z jedną baterią to 75 km (55 km na manetce), a z dwoma – 150 km. Są to wartości naprawdę maksymalne, zależne od masy użytkownika oraz trudności terenu. Poziomów jest łącznie pięć.
Według producenta Engwe M20 nadaje się dla osób o wzroście 155-210 cm i masie do 120 kilogramów. Jako osoba o wzroście 183 cm przyznaję, że na rowerze siedzi się dość wygodnie, ale brak regulacji dość wygodnej kanapy sprawia, że pozycja jest specyficzna. Ot, należy się do niej przyzwyczaić – wydaje mi się, że osoby o większym wzroście mogłyby czuć się na tym rowerze niekomfortowo. Widziałem natomiast, że niektórzy modyfikują kanapy tak, aby te były wyższe. W ogóle modów do Engwe M20 jest całe zatrzęsienie, ale to temat na inne rozważania.
Przygotowanie do jazdy
Przed jazdą trzeba włączyć przełącznikami oba akumulatory lub jeden z nich. Notabene rower dostarczany jest wraz z kluczykami pozwalającymi je odblokować i zabrać do domu. Są cenne, więc warto ich pilnować. W zestawie jest też jedna ładowarka. Szkoda, że nie da się nią ładować obu baterii 13 Ah 48 V na raz.
Kolejnym krokiem jest uruchomienie komputera pokładowego roweru. Engwe M20 wyposażono w niewielki wyświetlacz, z poziomu którego odczytać można dane na temat podróży oraz zmieniać tryby jazdy. Ekran jest czytelny, a podświetlenie – regulowane. Pod ekranem znajdują się przyciski klaksonu oraz zmiany świateł z „dziennych” na „drogowe”, lepiej świecące.
Jazda Engwe M20
W rowerze zastosowano 7-biegowy napęd Shimano z tylną przerzutką Tourney. Działa po prostu poprawnie, ale z racji wspomagania elektrycznego nie ma potrzeby częstego zmieniania biegów.
Rower na 20-calowych kołach o szerokości aż 4″ przemieszcza się jak czołg. Pewnie i stabilnie. Zwrotność? Ograniczona, zatem nie jest to raczej superzwinny sprzęt do szybkich zjazdów dedykowanych rowerom enduro. Raczej miejsko-leśny cruiser. Wypad w góry dopiero przede mną, ale maksymalny kąt nachylenia wzniesienia określany na 10 stopni nie napawa optymizmem. Na rowerze szosowym bez wspomagania pokonywałem stromsze wzniesienia.
O skuteczne wyhamowanie wcale nie lekkiego roweru z jeźdźcem dbają 160-milimetrowe tarcze i system hamulców mechanicznych. Pracują dobrze, choć nie testowałem ich w warunkach ekstremalnych. Obstawiam, że w bardziej wymagającym terenie uda mi się je zagrzać. To co odczułem nawet przy krótkiej przejażdżce to komfort, jaki daje podwójna amortyzacja. Oba amortyzatory działają w mojej ocenie dobrze, a za ok. 100 złotych są dostępne jeszcze lepsze tylne „dampery”. Twardość przedniego można łatwo regulować, a jego całkowita blokada nie jest dostępna w trakcie jazdy – dokonuje się jej pokrętłem na prawej goleni.
Zawiodłem się nieco na systemie wspomagania, działającym z odczuwalnym opóźnieniem. Wspomaganie elektryczne włącza się po chwili od rozpoczęcia pedałowania, co jest kłopotliwe w momencie gdy chcemy zawrócić lub po prostu dynamicznie ruszyć. Z manetką nie ma tego problemu, więc z czasem w pewnych sytuacjach to właśnie manetką inicjowałem jazdę. Uważam, że taką bolączkę da się wyeliminować aktualizacją oprogramowania. Spróbuję też podziałać z tym niedociągnięciem we własnym zakresie.
Moment obrotowy wynosi tu maksymalnie 55 Nm, co w tak lekkim pojeździe po prostu czuć. Nawet przy pierwszym poziomie wspomagania rower rusza ochoczo do przodu. Przy najwyższym, piątym, jest wręcz bardzo zrywny, co w połączeniu z opóźnieniem wspomagania może okazać się czasami okazać się zgubne – na przykład na błocie.
Pierwsze wrażenia? Jest w porządku
Engwe M20 nie kosztuje majątku jak na rower elektryczny, a jeździ mi się na nim jak na razie całkiem przyjemnie. Oczywiście do finalnej oceny daleka droga, ale uważam, że może być interesującą propozycją dla osób pragnących wyprawiać się w dalsze wypady, które nie mają dostatecznej „pary” w nogach. Przykłady zastosowań można mnożyć – docenią go osoby starsze, dojeżdżające do pracy poprzez nieutwardzone drogi leśne lub po prostu entuzjaści nietypowych urządzeń transportu osobistego. Ba, wyobrażam sobie scenariusz, w którym jedna osoba jeździ sporo na rowerze, a partner takiej osoby sprawia sobie taniego elektryka, by wyprawiać się we dwoje na dalsze wypady.
Gdy przejadę na Engwe M20 co najmniej tysiąc kilometrów, powrócę z kolejnym tekstem.
Mocne strony:
- naprawdę spory zasięg na dwóch bateriach
- nietuzinkowy wygląd
- bardzo dobra jakość wykonania
- skuteczna amortyzacja
- wygodna kanapa
- efektywne wspomaganie
Słabe strony:
- opóźnienie wspomagania pedałowania
- brak regulacji siedziska
- legalny po przeróbkach lub rejestracji na motorower