Na początku muszę wprost przyznać – przy Gran Turismo spędziłem w swoim życiu okrągłe 0 minut, a pod telewizorem mam Xboxa. Więc jakby nie było, jestem #teamgreen i #teamforza. To sprawiło jednak, że na seans Gran Turismo szedłem z wyjątkowo czystą głową nieskażoną podekscytowaniem charakterystycznym dla fanboyów serii. Neil Blomkamp doskonale wiedział, co robi i zrealizował jeden z najciekawszych filmów traktujących o wyścigach, jakie widziałem. Jeśli realizuje TAKIE projekty, zamiast pracować nad Dystrykem 10… to mu wybaczam.
Ten film to laurka dla popularnej serii gier wyścigowych, ale to nie jest WADA
Historia Janna Mardenborougha to w zasadzie gotowy scenariusz na film. Młody fan wyścigów samochodowych dostaje od losu niepowtarzalną szansę i ją wykorzystuje. Typowo marketingowy projekt miał rozsławić markę Nissan na świecie, a finalnie zmienił życie młodego człowieka i otworzył przed nim drzwi do wielkiej kariery będącej spełnieniem jego marzeń. A wystarczyło „tylko” siedzieć całe dnie przed konsolą. To najwidoczniej przede mną jeszcze wielka przyszłość.
Idąc do kina, nastawiałem się, że będzie to po prostu dwugodzinna reklama PlayStation, Nissana i Sony. Nie myliłem się. W zasadzie to JEST reklama, ale zrealizowana w taki sposób, że człowiek wychodzi z kina, mając zapach benzyny w nozdrzach. Zresztą na tej samej zasadzie można by posądzić o lokowanie produktu takie filmy jak oscarowy „LeMans ’66”, który mógłby być świetną reklamą Forda oraz Ferrari. W sumie pod wieloma względami mógłbym zresztą ustawić te dwie produkcje obok siebie. Obie dają ogromną radość z oglądania wyścigów samochodowych.
Ekranizacja kolejnej gry nie napawała optymizmem. Ten gatunek jest chyba przeklęty
Gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi kolejnej ekranizacji gry, to większość kiwnęła z politowaniem głową, bo doświadczenie nas nauczyło, że nie jest to zbyt wdzięczny materiał do adaptacji. W sensie, do tej pory twórcy mieli problem z tym, żeby dobrze oddać ducha growego hitu. Co jest o tyle zaskakujące, że gry te z reguły miały całkiem ciekawe wątki fabularne, jak na przykład Assasins Creed, będące w zasadzie gotowym materiałem na scenariusz. W przypadku Gran Turismo dodatkowo mogliśmy mieć w pamięci taką produkcję, jak „Need for Speed” z Aaronem Paulem, która, krótko mówiąc, do najlepszych nie należy.
Na szczęście Gran Turismo jest grą… nietypowa. Jest to w zasadzie symulator, czego twórcy filmu nie omieszkali podkreślić jakieś miliard razy, i fabularnie nie mamy tutaj do czynienia dosłownie z niczym. Fakt, że nie ma się tutaj na czym zaczepić, wymusił na twórcach wykombinowanie czegoś autorskiego. Na szczęście dla Blomkampa i scenarzystów, scenariusz podsunęło samo życie. Opowieść o niesamowitej przygodzie, jaką przeżył Mardenborough dzięki swojej fascynacji Gran Turismo, broni się jako samodzielna historia. Tutaj nawet nie jest istotna żadna konkretna marka, bo podobne zawody mógłby zorganizować Microsoft, by wypromować Forzę i Xboxa, a do współpracy zaprosić Ferrari.
Aktorsko nie ma rewelacji, ale David Harbour ratuje sytuację
Aktorsko nie można tutaj mówić o wyżynach sztuki, ale jest poprawnie. Orlando Bloom, który stara się wrócić na szczyt wzgórza zwanego Hollywood, jest nieco bezbarwny. Główny bohater również nie zachwyca, ale wcielający się w niego Archie Madekwe ma potencjał i bardzo wiarygodnie przekazał nam tę niepewność i strach, które musiały towarzyszyć Jannowi. Za to totalnie błyszczy David Harbour, którego fani Stranger Things doskonale znają. Każda scena z nim na ekranie to czyste złoto. Widać doświadczenie i zaangażowania. Fakt, że David wyspecjalizował się w graniu nieco ociężałych, nieokrzesanych, ale za to ciepłych niedźwiadków. Tutaj nie jest inaczej.
Film się nie dłuży i fabuła mknie bardzo szybko. Niczym Nissan GT-R na najdłuższej prostej toru Nürburgring. Początkowo wolno się rozpędza, ale w kolejnych aktach tempo już praktycznie nie zwalnia. Za nieco zbędny można uznać delikatny wątek miłośny, ale mnie on nie przeszkadzał, a był tak naprawdę fajnym akcentem i dodatkiem. To wszystko jest jednak naprawdę nieistotne, bo… Gran Turismo wyróżnia się przede wszystkim pod względem realizacyjnym.
Jak nakręcić film o grze wyścigowej, żeby było wiadomo, że to film o grze wyścigowej
Nie da się ukryć, że jednym z najważniejszych wyzwań, jakie stały przed twórcami Gran Turismo, było odpowiednie odwzorowanie gamingowego rodowodu serii Gran Turismo. Udało się to osiągnąć doskonale, między innymi dzięki zastosowaniu ujęć z lotu ptaka i z trzeciej osoby oraz wprowadzeniu elementów wirtualnego HUD pokazujący pozycję naszego bohatera. Był to też pewien spryty zabieg artystyczny, mający pokazać, w jaki sposób Jann przenosił swoje wirtualne doświadczenie na realny tor.
Dobrą robotę robi też realizacja dźwięku, która w filmach o wyścigach odgrywa wręcz kluczową rolę. Nie zawodzi też strona muzyczna, bo podczas seansów mogliśmy usłyszeć kilka klasyków, które są mocno związane z prawdziwą historią Janna. Chillował on przed wyścigami, słuchając Orinoko Flow Enyi oraz Kenny’ego G. Bardziej dynamiczne fragmenty filmu ilustrowane były natomiast przez utwory zespołu Black Sabbath, którego fanem jest bohater grany przez Harboura.
Gran Turismo w scenach wyścigów zapiera dech w piersi i przy kilku scenach aż mnie zmroziło. Z ekranu aż bije prędkość i przeciążenia. Muszę przyznać, że chętnie ten film zobaczyłbym na ekranie IMAX, bo tam te wrażenia byłby jeszcze wyraźniejsze. Kilka efektownych momentów na torze przyniosło mi skojarzenia z Top Gun: Maverick. Cóż, czeka mnie najwidoczniej ponowny seans.
Gran Turismo bardzo przekonująco opowiada fascynującą historię
Odnoszę wrażenie, że cel filmu Blomkampa jest zbieżny z tym, co chcieli osiągnąć organizatorzy GT Academy. Miał za zadanie pokazać milionom graczy na całym świecie, że pasja, jaką wkładają w grę na konsoli w wirtualnych wyścigach, może zrodzić coś realnego i namacalnego. Nie jest to przecież zmyślona historia, bo film bazuje na faktach. Oczywiście chwilami można odnieść wrażenie, że twórcy polecieli nieco za grubo z fantazją i musieli kilka rzeczy podkoloryzować, uatrakcyjnić i uprościć przekaz, ale to nie czyni tej produkcji nieprawdopodobną.
Gran Turismo okazało się naprawdę świetną produkcją, która obiecywała mi sporo frajdy i ją otrzymałem. Umowa dotrzymana. Pytanie zasadnicze brzmi: Czy seans nakłonił mnie do kupna PlayStation? No nie bardzo, ale za to z chęcią wrócę do Forzy Horizon 5. Przyznam też, że powrót do domu z kina w moim Punto… był jakiś taki bardziej ekscytujący.
I feel the need…. the need for speed!