Jednym z jego najwcześniejszych, spekulacyjnych posunięć, był zakup w 2001 roku upadłej spółki LestBuylt.com, w którą zainwestował 37 500 dolarów. Następnie „król piratów” ogłosił publicznie, iż zainwestuje w firmę sumę 50 mln dolarów. Tych pieniędzy oczywiście nie miał.
Dzięki finansowym deklaracjom ceny akcji spółki poszybowały w górę o ponad 300 %. Dotcom błyskawicznie sprzedał swoje udziały, co przyniosł mu czysty zysk w wysokości 1,5 mln dolarów. Schmitz został co prawda skazany z ten geszeft, ale specjalnie się tym nie przejął.
Zanim w 2005 roku Dotcom ruszył z serwisem Megaupload, miał już na koncie wiele aresztowań i przynajmniej trzy wyroki skazujące. Między czasie doskonale się bawił, m.in. odwiedzając wraz z przyjaciółmi Biegun Północny wynajętym lodołamaczem atomowym, stawiając na swojej 24-hektarowej posiadłości naturalnej wielkości figury żyraf, rozbijając liczną flotę luksusowych samochodów lub grając w… Call of Duty: Modern Warfare 3, w którym zdobył pierwsze miejsce w rankingu graczy na Xbox 360. Zabawny facet, trzeba mu to przyznać.
Wszystko co piękne kiedyś się kończy. Pod koniec ubiegłego roku Kim Dotcom oficjalnie zbankrutował, co było efektem podjętej przeciwko niemu, kilka lat wcześniej, szeroko zakrojonej akcji i ostatecznego przejęcia przez władze Stanów Zjednoczonych niebagatelnego majątku Dotcoma.
Poza milionami dolarów na kontach w Nowej Zelandii i Hongkongu, niegdysiejszy „król piratów” stracił rezydencję w Coatesville, flotę limuzyn i pozostały majątek ruchomy oraz opłakiwaną do dziś, wyjątkową i drogą kolekcję fotografii Olafa Muellera. Dodajmy, że ostatnie dziecię Kima, czyli serwis Mega, został przejęty przez rząd Nowej Zelandii, a kilka dni temu Dotcom ogłosił, że Mega jest pod kontrolą chińskiego inwestora i lepiej z daleka omijać jego dawny serwis.
Kim Dotcom nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaczął znów działać, oczywiście również na nerwach swoich przeciwników i adwersarzy. Tym razem Schmitz postanowił uruchomić biznes w chmurze, w której będzie trudniej go namierzyć i złapać. Chodzi oczywiście o przechowywanie prywatnych danych poza domowym komputerem, w bezpiecznym miejscu, z łatwym dostępem. Serwis Dotcoma ma być przede wszystkim zupełnie darmowy i działać na zasadach zbliżonych do Wikipedii. Kod źródłowy będzie otwarty, dostęp do usługi będzie możliwy dla każdego, kto wyrazi taką chęć i ochotę.
Schmitz na razie nie zdradza więcej szczegółów pomysłu. Czy coś, poza mglistymi deklaracjami, z tego wyniknie? Znając barwną przeszłość „króla piratów” można być pewnym, że Dotcom jeszcze poważnie namiesza w branży. Inaczej chyba nie potrafi.
Źródło: techcrunch