W momencie zderzenia z innym pojazdem, w aucie od Waymo znajdował się kierowca, który ucierpiał podczas wypadku. Auto korzystało z trybu autonomicznej jazdy oraz asystowania związanego z kierowaniem pojazdem – samochód zupełnie nie zareagował na zbliżające się z przeciwnej strony auto i kontynuował jazdę przed siebie z dostosowaną prędkością. Policja poinformowała, iż autonomiczne auto nie zrobiło nic złego. Owszem, można śmiało stwierdzić, że nawet człowiek nie zdążyłby zjechać na bok, ale przynajmniej dałby on radę wcisnąć hamulec w odpowiednim momencie.
Co najlepsze, wypadek zdarzył się w naprawdę niefortunnym momencie. Po zabiciu przechodnia przez auto Ubera, prezes Waymo John Krafcik poinformował, iż w jego firmie tego typu sytuacja nigdy nie miałaby miejsca – głównie przez poziom zaawansowania technologii umieszczanych w autach Waymo. No cóż… chyba Krafcik po prostu zbyt zaufał algorytmom i faktycznie się przeliczył.
Cała sytuacja związana z kolizją jest oczywiście analizowana i sprawdzana przez inżynierów oraz naukowców tak, można było wdrożyć rozwiązania, które pozwolą na szybsze hamowanie, pracę sensorów lub unikanie tego typu kolizji w przyszłości.
Right now: Pretty gnarly crash with an @Waymo van in Chandler, AZ. No visible injuries. pic.twitter.com/xBLYfDsQP7
— Matt Jaffee (@mattjaffee) 4 maja 2018
W obliczu wypadku należy zadać jednak ważne pytanie: czy firmy nie powinny odpuścić sobie na jakiś czas „żywych” testów z autonomicznymi pojazdami na ulicach? Ostatnie miesiące nie są zbyt dobrym okresem dla tego typu technologii.
Oby wytężona praca wszystkich firm finalnie przełożyła się na jedną, najbardziej istotną kwestię: nasze bezpieczeństwo.
Źródło: Wired