Rzut oka na opublikowaną niedawno Strategię Zrównoważonego Rozwoju Transportu do 2030 roku brutalnie weryfikuje kiełbasę wyborczą, którą wielu Polaków wcina tak łapczywie, że aż im się uszy trzęsą. Nie zrozumcie mnie źle – nie oponuję tu za którąkolwiek ze stron debaty politycznej, ot lubię sprawdzać i weryfikować technologiczne obietnice ludzi, którzy nami rządzą. A więc na stronie 62 wzmiankowanego dokumentu widnieje informacja o treści:
„Nowym zjawiskiem będzie wzrost floty samochodów elektrycznych i hybrydowych, których liczba w roku 2030 może osiągnąć ponad 600 tys. sztuk”, czytamy.
Nie 1 milion samochodów elektrycznych w 2025 roku, tylko ponad 600 tysięcy sztuk samochodów elektrycznych i (!) hybrydowych w 2030 roku. Wiecie, to zupełnie jak w tym dowcipie o Radiu Erewań i rowerach rozdawanych na Placu Czerwonym – wszystko jest nie tak. Nagle okazuje się, że do puli aut elektrycznych zostaną wliczone także hybrydy i hybrydy plug-in, czyli samochody w których występuje silnik benzynowy – ba, często jest używany przez lwią część eksploatacji samochodu.
Oczywiście i taką prognozę można z łatwością w dowolnym momencie zmienić. Prognozy tego rodzaju nie znaczą absolutnie nic – podobnie jak nic nie znaczące były wcześniejsze zapewnienia o sytuacji na polskich drogach w 2025 roku i polskim narodowym samochodzie elektrycznym debiutującym „już za momencik”, które wygłaszane były najwyraźniej przede wszystkim „ku pokrzepieniu serc”. Jak będzie wyglądał polski rynek samochodów elektrycznych – pokaże czas.
Źródło: gov.pl