Samoloty Boeinga z serii 737 MAX stoją na ziemi od marca 2019 roku – wszystko to po dwóch katastrofach, w których zginęło ponad 300 osób. Aby ponownie wzbić się w powietrze, samolot musi zostać poprawiony, a Boeing musi przekonać organy regulacyjne, iż konstrukcja jest bezpieczna i działa tak, jak należy. Podczas pełnego przeglądu bezpieczeństwa 737 MAX zleconego przez FAA w grudniu 2019 roku odkryto… kolejne problemy – pisze The New York Times.
Dziennikarze powołują się na starszego inżyniera Boeinga oraz trzy inne osoby znające sprawę. Według wspomnianych osób, problem w samolotach dotyczy okablowania oraz dwóch przewodów, które znajdują się zbyt blisko siebie. Tego typu konfiguracja może prowadzić do zwarcia przekładając się tym samym na poważną awarię w momencie, w którym piloci nie zareagują na zaistniałą sytuację. Co to wszystko oznacza dla Boeinga?
Aby rozwiązać problem, amerykańskie przedsiębiorstwo będzie musiało oddzielić od siebie kable w 800 istniejących samolotach. Czynność ma zająć kilka godzin w przypadku każdego z modeli, co przekłada się na ogromną liczbę czasu oraz kolejne koszty obciążające Boeinga. Korporacja ma ściśle współpracować z FAA oraz innymi urzędami regulacyjnymi w celu rozwiązania problemu. Firma nie poinformowała jednak, jak długo zajmie naprawienie usterki oraz czy wymusi ona zmianę procesu produkcyjnego dla całego samolotu.
Od grudnia 2019 roku Boeing zawiesił produkcję samolotów 737 MAX do momentu, w którym nie zostaną one certyfikowane ponownie i nie powrócą do służby. Sytuacja zbiegła się także z rezygnacją szefa Boeinga ze stanowiska oraz jego odejściem z pracy.
Na ten moment problem z samolotami 737 MAX kosztuje amerykańską firmę już prawie 10 miliardów dolarów.
Kwota ta rośnie z dnia na dzień.
Źródło: NYT