Kurz po premierze GTA V zdążył już opaść. Jesteśmy miesiąc po newralgicznej dacie, która wstrząsnęła branżą i kilkadziesiąt godzin rozgrywki po ujrzeniu openingu. Kilkadziesiąt godzin, które pozwalają mi wyrobić sobie jako takie zdanie na temat superprodukcji od Rockstar Games. Tylko czy są to wrażenia wyłącznie pozytywne?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Już teraz mogę jednak napisać, że GTA V grą idealną nie jest – perfekcji sporo jej brakuje. Niemniej warto się nią zainteresować, gdyż jest to przeżycie, jakiego ze świecą szukać w branży elektronicznej rozrywki.
Zacznijmy jednak od początku. GTA V specjalnie przedstawiać nikomu nie trzeba, więc odpuścimy sobie zbędne frazesy na jej temat. Historia przedstawiona w piątce rozgrywa się we współczesnych nam czasach. Po raz pierwszy w serii mamy nie jednego, a aż trzech głównych bohaterów.
Michael to typowy przykład kryzysu wieku średniego. Kiedyś bandyta, zbir i złodziej, teraz mąż i ojciec prowadzący nudne życie w najbogatszej dzielnicy Los Santos. Kasę na to wszystko zdobył w ramach programu ochrony świadków. Kolokwialnie rzecz ujmując – sypnął swoich kumpli, by zapewnić odpowiedni byt rodzinie.
Franklin to czarnoskóry, młody jegomość, który w dzielnicy murzyńskich slumsów szuka przepisu na sukces. Poznajemy go w momencie, gdy pracuje jako ściągacz długów dla lokalnego potentata samochodowego. Jego ambicje sięgają jednak znacznie dalej, o czym przekonamy się już niedługo po rozpoczęciu przygody.
Trevor to świr w najczystszej postaci. Psychopata, morderca, człowiek nie liczący się z niczym ani z nikim, a przy okazji totalny burak. Idealnie pasowałby jako antagonista. Rockstar postanowił jednak osadzić go w roli jednego z głównych bohaterów, nad którymi przejmujemy bezpośrednią kontrolę.
No i właśnie, czy trójka bohaterów ma sens? Fani serii przyzwyczajeni byli do zupełnie czegoś innego. Muszę jednak przyznać, że takie rozwiązanie się sprawdza. Scenarzyści mieli dzięki temu spore pole do popisu, a wykreowana przez nich historia mogła zawrzeć w sobie więcej wątków, które siłą rzeczy nie są tak monotonne. I faktycznie, fabuła przedstawiona w GTA V to istny majstersztyk. Uczestniczy się w niej jak w dobrym gangsterskim kinie akcji, które co rusz przeplatane jest ironicznymi scenkami. Wszystko to wciąga na długie godziny. GTA V było pierwszą od bardzo dawna grą, która przykuła mnie do telewizora na kilkugodzinny maraton, często kończący się w środku nocy.
Na plus przemawia również zróżnicowanie bohaterów. Każdy z nich to ewenement sam w sobie. Michael rzekomo stonowany, jednak w głębi duszy posiada sporo problemów osobowościowych, które uwidaczniają się w różnych sytuacjach. Franklin to typowy czarnoskóry rzezimieszek, który ewoluuje w naprawdę sympatyczną postać – zdaje się, że najbardziej zrównoważoną z całej trójki. Trevor natomiast ma szokować. Jest swego rodzaju czynnikiem kontrastującym wszystkich bohaterów. O ile sam w sobie byłby nie do przełknięcia, tak w towarzystwie dwóch kolejnych bohaterów sprawdza się wyśmienicie. Nie wspominając już, że dzięki niemu do serii powróciły naprawdę szalone misje, które nie mają realistycznego podłoża (sławetne Killing Frenzy z pierwszych części GTA). Dzięki takiemu zabiegowi GTA V może być zbiorem poważnych elementów na modłę GTA IV oraz radosnych rozwałek z chociażby GTA: San Andreas.
Pomiędzy trójką bohaterów możemy się dowolnie przełączać, chyba że scenarzyści zaplanowali inaczej. W większości momentów mamy jednak pełną dowolność w decydowaniu, kim aktualnie grać. Niektóre misje są przeznaczone tylko dla wybranej postaci, jednak lwia część to współpraca każdej z nich. Wypada to całkiem nieźle, choć element ten jeszcze przed premierą był lekko przereklamowany i w ogólnym rozrachunku nie robi takiego wrażenia. Podczas poszczególnych misji przełączanie się jest opcjonalne, często nawet wymuszone przez fabułę. Swoboda, jaką Rockstar reklamował jeszcze przed wydaniem gry, jest zatem lekko ograniczona. Mimo wszystko rozwiązanie należy zaliczyć in plus.
A skoro już przy misjach jesteśmy – te są zróżnicowane, choć wpisują się oczywiście w klasykę serii. Mamy porwania, zabójstwa, napady na bank (o których szerzej za chwilę), ucieczki samochodowe, zestrzeliwanie samolotów, pościgi przez pustynię… długo by tak jeszcze wymieniać. Jeżeli ktoś grał w poprzednie części, od razu poczuje się jak w domu.
Chwilę warto poświęcić swoistej nowości w serii – napadom na banki i inne obiekty. Misje te są ukłonem w stronę fanów czwórki, gdzie prawdopodobnie najlepsza akcja polegała na wbiciu się do mocno strzeżonego banku, by na miejscu zrobić swoje. W piątce element ten został rozszerzony. Oprócz samej akcji mamy również przygotowania. W zależności od tego, na który wariant akcji się zdecydujemy (do wyboru zazwyczaj są dwie ścieżki – jedna bardziej subtelna, druga w stylu Rambo), musimy zdobyć odpowiednie elementy. Czasem potrzebny będzie wóz strażacki, czasem specjalne bomby, czasem auto do ucieczki podstawione w odpowiednim miejscu. Podrzędne questy przygotowawcze kreują specyficzną atmosferę, która osiąga swój szczyt podczas wykonywania skoku. Misje te w większości przypadków wręcz emanują epickością. Szkoda tylko, że w ogólnym rozrachunku jest ich tak mało. Chciałoby się więcej.
Oczywiście oprócz wątku głównego w świecie gry znajdziemy mnóstwo zadań pobocznych oraz innych aktywności, które zapewniają masę dodatkowych godzin rozgrywki. Znajdziemy tu wyścigi wszelkiego rodzaju, tenisa, jogę, jogging, jazdę na rowerze, kluby ze striptizem, szkoły lotnictwa itp. Wcielimy się nawet w pomoc drogową czy przeszmuglujemy broń za pomocą rolniczego samolotu. Oczywiście wymienione tu czynności to dopiero czubek góry lodowej. Im dalej w las, tym lepiej. Nie widzę jednak sensu opisywania wszystkiego po kolei, bo nie o to przecież chodzi. Warto jednak zaznaczyć, że w wirtualnym Los Santos jest naprawdę sporo rzeczy do roboty.
Mapka przedstawiona w GTA V miała być największą w historii serii. Niektóre porównania wskazywały, że swoją objętością przewyższy Red Dead Redemption, GTA: San Andreas i GTA IV razem wzięte, choć od razu muszę uprzedzić, że były to jedynie czcze obietnice twórców, które nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. Mimo wszystko teren gry jest wystarczający, aby się w nim zgubić. Do dyspozycji mamy ogromne miasto, gdzie rozgrywa się spora część fabuły oraz pustynne rubieże, gdzie mieszka i grasuje Trevor. Terenów jest naprawdę ogrom – po kilkudziesięciu godzinach ciągle mam wrażenie, że nie byłem w wielu miejscach. Dokładne zwiedzenie mapy to zadanie nawet na kilkaset godzin.
No dobrze, ale nie wszystko w GTA V jest tak wspaniałe, jakby mogło się wydawać. Osobiście nie podoba mi się model jazdy, który jest teraz mocno zręcznościowy. Jestem zwolennikiem bardziej symulacyjnego podejścia, które zostało zaprezentowane w GTA IV i nie mogłem się przekonać do przyklejonych do podłoża samochodów. Auta zachowują się sztucznie, ale w sumie jest to zrozumiałe – przynajmniej o wiele łatwiej dojechać do celu. Jednak z tego względu realizm jest mocno zachwiany. Szczytem absurdu jest natomiast jazda jednośladami – te zachowują się nadzwyczaj sztucznie, właśnie przez mocno zręcznościowy model jazdy. Nie tak to miało wyglądać. Czekam na wersję pecetową i mody, które szybko rozwiążą ten problem.
Średnio wypada również oprawa graficzna. Ta jest wyłącznie dobra – bez zbędnych fajerwerków i innych cudów na kiju. Jest to niejako podyktowane rozmachem gry i można to zrozumieć, ale niesmak, szczególnie na początku przygody, pozostaje. Na pochwałę zasługuje natomiast ogólna konstrukcja GTA V – podczas rozgrywki nie uświadczymy żadnych ekranów loadingu, co przy tak ogromnym świecie jest nie lada wyczynem.
Średniej jakości oprawa graficzna jest niejako wynikiem ograniczeń, jakie posiadają konsole obecnej generacji. Rockstar i tak w wielu aspektach wycisnął ostatnie soki zarówno z PS3, jak i Xbox 360, za co należy się pochwała.
Pod względem dźwiękowym jak zwykle jest rewelacyjnie. Do dyspozycji gracza oddanych zostało wiele różnorodnych stacji radiowych – od czarnych bitów, poprzez muzykę elektroniczną, gitarową, a na country czy talk-show kończąc. Każdy znajdzie coś dla siebie, ale do tego Rockstar zdążył nas już przyzwyczaić. Podobnie sprawa ma się z voice-actingiem – ten wypada po prostu rewelacyjnie, a pan podkładający głos pod Trevora powinien dostać jakąś nagrodę.
Na plus zasługuje także polska wersja. GTA V w naszym kraju otrzymało polonizację kinową (z napisami), która została przygotowana bardzo sumiennie. Dialogi, które często przeplatane są lokalnym slangiem, przetłumaczono wręcz idealnie. Zachowany został oryginalny wydźwięk i duch rozmów, czego często brakuje w polskich tłumaczeniach. Wielkie brawa dla rodzimego dystrybutora!
Ocena GTA V jest niezwykle trudna. Z jednej strony to ogromna produkcja, która zapewnia nawet kilkaset godzin wciągającej rozgrywki. Z drugiej w pewnych miejscach zawiodła moje oczekiwania. Z pewnością jest to tytuł godny polecenia praktycznie każdemu graczowi, jednak na pewno nie nazwałbym go ideałem. Do tego sporo jeszcze brakuje. Mimo wszystko Rockstar nie zawiódł i ponownie wykonał kawał dobrej roboty!
W recenzji ocenialiśmy wyłącznie tryb dla jednego gracza. Werdykt na temat GTA Online wydamy w osobnym artykule.