Testując większość urządzeń staram się możliwie najdłużej nie sprawdzać ich ceny. Daje mi to bardziej obiektywne spojrzenie na ich możliwości i bardzo cieszę się, że zastosowałem tę strategię w przypadku słuchawek Baseus Bowie MZ10. Dlaczego? Wszystko wyjaśniam w poniższej recenzji.
Materiał reklamowy – urządzenie Baseus Bowie MZ10 zostało przekazane redakcji w formie prezentu. Producent nie miał wpływu na treść publikacji.
Baseus Bowie MZ10 – specyfikacja i zestaw
Typ słuchawek: bezprzewodowe dokanałowe
Waga jednej słuchawki: 4 g
Waga etui: 41 g
Audio: średnica membrany – 6 mm, pasmo przenoszenia – 20 ~ 20000 Hz
Technologie: ANC
Łączność: Bluetooth 5.2 z SBC i AAC
Czas pracy: (według producenta) 4,5 h na jednym naładowaniu, z etui do 20h
Ładowanie: 1,5 godziny, USB-C
Mikrofony: cztery (po dwa na słuchawkę)
Wodoodporność: brak
W zestawie sprzedażowym znajdziemy komplet akcesoriów, które potrzebne będą do eksploatacji słuchawek. Mowa tu oczywiście o etui ładującym, krótkim kablu USB typu C i trzech zestawach gumek w różnych rozmiarach.
Mam kilka zastrzeżeń do obudowy
Pierwsze, na co zwróciłem uwagę biorąc do ręki słuchawki MZ10, to waga zestawu. Zamknięte etui sprawia wrażenie, jakby było puste w środku, nawet z pchełkami znajdującymi się wewnątrz. W zależności od potrzeb i oczekiwań można to uznać zarówno za wadę, jak i zaletę. Osobiście, wolę kiedy etui z słuchawkami waży więcej, dzięki czemu łatwiej jest wyczuć je w kieszeni, a poza tym sprawia wrażenie solidniejszego. Z drugiej strony, niska waga samych pchełek (4 gramy) to już oczywista zaleta, której nie da się w żaden sposób podważyć.
Z wyglądu testowane słuchawki są do bólu neutralne. Etui jest niemal całkowicie gładkie, a jedynymi wyróżniającymi się elementami są: mała dioda na froncie, skromne, widoczne pod światło logo producenta po drugiej stronie i złącze USB C z pomarańczowym akcentem wewnątrz. Ten sam akcent pojawia się również wewnątrz gumek na słuchawkach. Same pchełki są wykonane z tego samego materiału co etui, jednak z częściowo połyskującym wykończeniem i widocznymi srebrnymi blaszkami do ładowania.
Warto zauważyć, że na dolnej krawędzi umieszczono ledwo widoczny przycisk, po którego naciśnięciu możemy sprawdzić stan naładowania baterii (zapala się dioda).
Etui Baseus Bowie MZ10 jest wykonane z twardego i śliskiego plastiku, który jest niestety podatny na zarysowania. Przez około dwa tygodnie testów na obudowie pojawiło się co najmniej kilka widocznych rysek. Co więcej, mocno zaokrąglony kształt etui wraz z jego śliską fakturą sprawiają, że słuchawki mogą dosyć łatwo wysunąć się z luźniejszej kieszeni.
Ogólnie jednak nie mam większych zastrzeżeń do jakości wykonania i spasowania słuchawek i etui. Poza dosyć tanio wyglądającym plastikiem, z którego zrobiono wszystkie elementy, wykończenie każdej części jest porządne, a konstrukcja nie wzbudza obaw w kwestii swojej wytrzymałości. Producent nie deklaruje żadnej odporności na wodę, a więc warto uważać na ewentualne zachlapania w deszczową pogodę.
Na pochwałę zasługuje kształt słuchawek – jest on dosyć uniwersalny i dobrze przemyślany. Nie miałem problemu z wypadaniem pchełek z ucha, nawet podczas aktywności fizycznej. Trochę irytował mnie jednak sposób wyprofilowania otworów w etui, do których chowamy słuchawki. Bardzo często miałem problem z trafieniem za pierwszym razem, co było w niektórych sytuacjach irytujące.
Dźwięk może zaskoczyć
Tu dochodzimy do kwestii, która najbardziej mnie zaskoczyła. Słuchawki Bowie MZ10 brzmią naprawdę nieźle i mówię to przesiadając się bezpośrednio z kilkukrotnie droższych Jabra Elite 10, a także mając bezpośrednie porównanie z Nothing Ear (2) i Sony WF-1000XM3. Oczywiście, siłą rzeczy dźwięk jest nieco mniej przestrzenny, nie ma aż tylu detali, mocy i czystości jak drożsi rywale, ale są to cechy, które zauważamy dopiero po głębszej analizie albo bezpośrednim porównaniu.
W codziennym użytkowaniu brzmienie testowanych słuchawek powinno zadowolić większość użytkowników, niezależnie od ulubionego rodzaju muzyki. Scena jest umiarkowanie szeroka, ale wszystkie tony są wyraźnie zaakcentowane. Nie zabrakło nawet całkiem konkretnych basów. Nie jest to zdecydowanie sprzęt dla audiofilów, ale wszyscy pozostali raczej nie będą mieli wielu powodów do narzekań.
Jeśli miałbym szukać modeli o podobnej charakterystyce, brzmienie Bowie MZ10 chyba najbardziej przypomina mi pierwszą generację pchełek Nothing Ear. Jest to więc poziom mniej więcej średniej półki cenowej (około 500 złotych) – zauważalnie lepszy od najtańszych modeli, ale naturalnie nie tak dobry jak topowe propozycje od czołowych producentów.
Bateria na plus
Słuchawki Baseus Bowie MZ10 są wyposażone w ogniwa o pojemności 35 mAh, a etui posiada baterię 400 mAh. Czas pracy na jednym ładowaniu deklarowany przez producenta to jednorazowo do 4,5 godziny, a przy uzupełnianiu energii z etui jest to w sumie 20 godzin. Nie zaznaczono przy tym, czy mowa tu o użytkowaniu z włączonym ANC, czy nie.
Podczas testów nie korzystałem z redukcji szumów cały czas, a jedynie wtedy, gdy była mi naprawdę potrzebna. Można więc założyć, że była aktywna mniej więcej przez połowę czasu i osiągi baterii były zbliżone do tego, co deklaruje producent. Konkretniej, pchełki wytrzymywały na jednym ładowaniu około 4 godziny, a etui pozwalało na 4,5 ładowania, czyli w sumie 18 godzin pracy.
Jeśli chodzi o ładowanie, uzupełnienie energii do pełna (od prawie zera) zajmuje około 1,5 godziny.
Poprawne ANC i wygodne sterowanie
Słuchawki są wyposażone w aktywną redukcję szumów (ANC), która ma zmniejszać hałas otoczenia o 25 dB. Projektanci modelu Bowie MZ10 ułatwili zadanie systemowi za pomocą przemyślanej konstrukcji, która sama w sobie dosyć dobrze izoluje od dźwięków z otoczenia. ANC jest więc tylko uzupełnieniem fizycznej izolacji i efekt końcowy jest naprawdę zadowalający. Znów, nie jest to rynkowa czołówka, ale większość użytkowników powinna być usatysfakcjonowana.
To, co okazyjnie sprawia problemy, to wyłączanie się systemu ANC w losowych momentach. Podczas testów zdarzyło mi się to trzy razy, wszystkie incydenty miały miejsce w środkach transportu publicznego. Problem oczywiście dało się szybko rozwiązać manualnym aktywowaniem ANC, ale jest to błąd, który producent powinien naprawić przy najbliższej aktualizacji.
Warto wspomnieć, że wbudowane mikrofony (po dwa na słuchawkę) są wyposażone w technologię ENC (redukcja dźwięków z otoczenia) i również sprawują się dobrze, niezależnie od warunków. Nie zapomniano też o trybie transparentnym, który działa poprawnie, ale nierówno – czasem można odnieść wrażenie, jakby rozmówca był zagłuszany przez piskliwe dźwięki z tła.
Jeśli chodzi o sterowanie funkcjami słuchawek, są one wyposażone w płytki dotykowe na zewnętrznych krawędziach. Rozwiązanie to pozwala na całkiem wygodne przełączanie utworów, pauzowanie ich, aktywowanie asystenta głosowego lub redukcji szumów. Podczas testów nie miałem większych problemów z nawigacją, choć ze względu na dosyć mały obszar aktywny, nie zawsze udaje się za pierwszym razem uzyskać pożądaną reakcję.
Aplikacja, która wymaga dopracowania
Jak każde nowoczesne słuchawki, model Bowie MZ10 współpracuje z aplikacją, za pomocą której możemy monitorować i dostosowywać działanie TWS-ów. W tym przypadku aplikacja nazywa się po prostu Baseus i jest uniwersalnym hubem do obsługi wszystkich akcesoriów firmy. Z jej poziomu możemy przełączać się pomiędzy trybami pracy, ustawiać parametry dźwięku za pomocą rozbudowanego equalizera i personalizować sterowanie za pomocą czujników dotykowych. Jest też funkcja pomagająca odnaleźć zagubioną słuchawkę i tryb stopowania muzyki po wyciągnięciu pchełki z ucha.
Działanie aplikacji jest ogólnie dosyć dobre, chociaż jest ona pod paroma względami niedopracowana. Po pierwsze, w przeciwieństwie do wielu innych firm, Baseus udostępnił polską wersję językową, co teoretycznie należy zaliczyć do plusów. Jakość tłumaczeń jest jednak fatalna i są one złe do tego stopnia, że w niektórych momentach ciężko zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Osobiście, wolałem przełączyć na angielski. Po drugie, aplikacja często uruchamia się nieproszona i pozostaje otwarta w tle, co trzeba ręcznie wyłączyć.
Cena to argument ostateczny
Kształtując w głowie wstępną opinię na temat słuchawek Bowie MZ10 porównywałem je do takich modeli jak Nothing Ear (2), Oppo Enco Air 2 Pro czy Xiaomi Mi Air 2 Pro i przyznam szczerze, że bardzo się zdziwiłem, gdy okazało się, że kosztują mniej niż 150 złotych (ok. 130 złotych w dniu powstania tego wpisu). Owszem, od początku przeszkadzała mi lekka, tanio wykonana i śliska konstrukcja, jednak dźwięk i możliwości Bowie MZ10 pozwalały założyć, że mogą kosztować nawet ponad dwa razy więcej.
W związku z powyższym, uważam, że Baseus Bowie MZ10 to świetna propozycja dla osób chcących przede wszystkim słuchawki tanie, które oferują w swojej cenie możliwie najwyższą funkcjonalność. Zarówno pod względem dźwięku, jak i efektywności baterii oraz solidności, jest to produkt godny polecenia, który przewyższa większość znanych mi modeli z najniższej półki cenowej.
Zalety:
- niska waga samych słuchawek
- dobre spasowanie obudowy
- solidny dźwięk w swojej kategorii cenowej
- niezły czas pracy na jednym ładowaniu
- skuteczne ANC
- atrakcyjna cena
Wady:
- etui z twardego plastiku podatnego na zarysowania
- okazyjne problemy z ANC
- prowizoryczne tłumaczenie aplikacji