Pchełki jak każde inne
Po przetestowaniu sporej liczby tanich, dousznych i „prawdziwie bezprzewodowych” słuchawek design kolejnych nie robi na mnie już żadnego wrażenia. Ot wyglądają jak większość innych modeli tego typu.
{reklama-artykul}Haylou T15 charakteryzują się naprawdę niewielkimi rozmiarami. Świetnie leżą w uszach, choć trzeba je wcisnąć dość głęboko (i czasami się przy tym nieco napracować), ale dzięki temu dźwięki są kierowane bezpośrednio do naszej głowy i nie uciekają na boki, zubażając brzmienie.
Pchełki dobrze trzymają się uszu i z nich nie wypadają. To oczywiście kwestia dość indywidualna, ale akurat ja jestem pod tym względem dość wybredny. Słuchawki użytkowało mi się bardzo dobrze – zarówno w domu, jak i podczas biegania stabilnie siedziały na swoim miejscu.
W zestawie znalazły się gumki w trzech różnych rozmiarach, by dopasować je do własnych preferencji. Dla mnie o dziwo idealne były te domyślne.
Chwilę też muszę poświęcić na etui, w którym przechowujemy i ładujemy słuchawki. Jest ono dość duże i stosunkowo ciężkie, jak na obecne standardy podobnych zestawów bezprzewodowych. Co prawda wciąż mieści się w kieszeni spodni, ale wyraźnie je już tam odczuwamy.
Po otworzeniu widzimy trzy białe diody, które sygnalizują stan naładowania baterii etui. Same słuchawki sprawnie wpadają na swoje miejsce, choć kilka razy zdarzyło mi się, że styki nie do końca się połączyły i jedna ze słuchawek nie była ładowania (o czym sygnalizuje umieszczona na nich czerwona dioda). Wystarczyło ją jednak poruszyć, by problem zniknął.
Etui jest ładowane za pomocą złącza USB, niestety nie typu C, za co duży minus. W erze pozbywania się starych kabli i korzystania z jednego, którym ładujemy wszystkie urządzenia, to niepotrzebna niedogodność.
Z przodu etui znajdziemy też gumową i niezbyt precyzyjnie (czyt. niechlujnie wyglądającą) wykonaną zaślepkę, pod którą skrywa się tradycyjne złącze USB. Z jego pomocą możemy podładować inny sprzęt, etui może bowiem służyć jako przenośny powerbank.
Nie mogę też nic zarzucić obsłudze. Choć nie przepadam za panelami dotykowymi w słuchawkach, tutaj podstawowe gesty sprawdzały się dość dobrze, choć oczywiście zauważalne jest opóźnienie w reakcji na polecenie. Zdarzało się też aktywować coś podczas wyciągania czy wkładania słuchawek do uszu.
Bateria etui rządzi, słuchawek już trochę mniej
Słuchawki na jednym ładowaniu grają około 3-3,5 godziny, w zależności od ustawionej głośności. Nie jest to zły wynik, ale nie jest też rewelacyjny. Spokojnie wystarcza na dłuższą sesję z muzyką, ale warto to mieć na uwadze, jeżeli ze słuchawek chcemy korzystać cały dzień.
Zdecydowanie lepiej wypada etui, które skrywa w sobie pojemną baterię 2200 mAh. Tyle energii wystarczy, by słuchawki naładować do pełna nawet kilkanaście razy. Dość powiedzieć, że ja etui podłączyłem do prądu dopiero po dwóch tygodniach używania zestawu każdego dnia. Spokojnie możemy zatem w pełni naładowane zabrać nawet na dwutygodniowy wyjazd i nie martwić się o dostęp do źródła energii.
Samo ładowanie słuchawek od zera do pełna trwa około 1,5 godziny. Mogłoby to trwać nieco krócej, ale nie będę specjalnie na to narzekać. 3 godziny zajmuje natomiast naładowanie do pełna etui.
Haylou T15 łączą się z telefonem za pomocą Bluetooth 5.0. Nie ma z tym żadnego problemu. Po jednorazowym, pierwszym sparowaniu słuchawki nawiązują połączenie z urządzeniem zaraz po wyjęciu z pudełka. Nigdy żadna z nich nie zgubiła łączności. Pod tym względem duży plus.
Mocny bas ukrywa niedoskonałości
Od słuchawek bezprzewodowych za około 120 złotych nie można oczekiwać zbyt wyrafinowanej barwy dźwięku. Doświadczenie z podobnymi modelami nakazywało mi spodziewać się raczej stonowanego dźwięku z dość płaskim basem.
Tymczasem w Haylou T15 niskie tony są naprawdę niezłe i wyraźnie schodzą w dół. Przy nieco bardziej energicznych utworach potrafią dość mocno furczeć, co nie każdemu musi się podobać, ale ogólnie jest soczyście.
Pod warunkiem, że słuchamy muzyki elektronicznej. Mocno basowa barwa dźwięku sprawia, że słuchawki świetnie się nadają się do uprawiania sportu – biegało mi się z nimi rewelacyjnie. Z drugiej strony dominująca strona basowa potrafiła być nieco zbyt uporczywa np. w rapie i hip-hopie.
Wysokie tony i średnica jest nieco wycofana przez dominujący bas, ale taki już charakter tego zestawu. Mimo to pasma te są dość bogate w szczegóły, przez co np. wokale czy sekcje gitarowe brzmią dobrze, choć nie rewelacyjnie. Ogólny wydźwięk jest w moim odczuciu przyjemny, choć traci nieco w gatunkach muzycznych, które nie polegają w głównej mierze na basie.
Należy pamiętać, że to słuchawki za 120 złotych. Testowałem już znacznie gorsze dźwiękowo propozycje. Tutaj dźwięk jest przyzwoity. Stwierdzam wręcz, że pod tym względem to jedne z lepszych słuchawek w tym przedziale cenowym. T15 mogłyby spokojnie zostać moimi głównymi słuchawkami biegowymi.
Nieco gorzej wypada kwestia połączeń głosowych. Możliwa jest oczywiście swobodna rozmowa, ale zauważyłem, że mikrofony przeciętnie przechwytywały mój głos, przez co niekiedy musiałem mówić głośniej, by rozmówcy mnie rozumieli.
Świetna propozycja w niskim segmencie cenowym
Jeżeli nasz budżet jest ograniczony, a chcemy kupić coś, co będzie dawało w miarę przyjemny dźwięk, Haylou T15 będzie odpowiednią propozycją. Basy świetnie działają w muzyce elektronicznej, ale sprzęt nadaje się też np. do klasycznego rocka czy popu. Do tego przyzwoita jakość wykonania i pojemna bateria etui, która wystarcza nawet na kilkanaście pełnych doładowań słuchawek. W tej cenie nie można oczekiwać niczego więcej.
Słuchawki Haylou T15 do testów dostarczył sklep Geekbuying.pl.
Plusy:
– niezła jakość dźwięku
– mocny i przyjemny bas
– pojemna bateria etui
– niska cena w stosunku do możliwości
Minusy:
– etui jest nieco większe w porównaniu z innymi modelami
– czasami słuchawki nie trafiają na swoje miejsce w etui